Mój syn nie był potworkiem! A ja nie byłam jego trumną

W Olku zakochałam się w 8 tc. To wtedy po raz pierwszy zobaczyłam jak się rusza, a właściwie to tańczy. Widoczna była już głowa, zarys oczu, tułów i duże, bijące sercem, pląsające ręce i nóżki. Cieszyłam się bardzo, czułam że to będzie chłopiec. To było ostatnie szczęśliwe USG.

Później zaczął się koszmar. 3 tyg. później mój syn miał jelita w dalszym ciągu na zewnątrz, nie miał trzeciej kości nosowej, przezierność karku była bardzo duża, podczas badań rączki były cały czas zaciśnięte w piąstki. Z każdym USG było gorzej, doszły inne wady, takie jak rozszczep podniebienia, wodogłowie i inne. Badania z krwi i objawy wskazywały jednoznacznie na zespół Edwardsa.

Co czuje matka, która dowiaduje się, że jej dziecko umrze? Ktoś, kto tego nie doświadczył, nie zrozumie. Może tak lepiej, bo ból, rozpacz i bezradność są ogromne. Straszne, tragicznie ogromne. Serce i dusza wyją z bólu i ciągle pojawia się pytanie – dlaczego ja? Dlaczego moje dziecko? Zaproponowano mi aborcję. Odmówiłam, nie zrobiłam też amniopunkcji. Dziękowałam za każdy dzień z moim synem, z moim małym wojownikiem Aleksandrem. Cieszyłam się i celebrowałam każdy dzień spędzony razem, każdy ruch. Byłam do końca bezpiecznym domem dla mojego największego skarba.

Zachowanie personelu medycznego pozostawało wiele do życzenia

Cicha nadzieja pozostała do końca. Do 6 grudnia. W nocy mój syn umarł, w 26 tc., byłam akurat wtedy w szpitalu na Ujastku z powodu niskiej wagi synka. Wtedy spotkało mnie największe poniżenie i upodlenie. Nie chcę rozdrapywać ran i pisać co wtedy czułam, jak przebiegał dzień. Niektóre rzeczy, uczucia chce się pogrzebać na zawsze.

Nie mogę jednak przemilczeć dnia porodu mojego martwego synka. Zostałam potraktowana jak gówniara z racji młodego wyglądu. Lekarz odbierający poród, zwracając się do mnie ciągle na Ty, powiedział mi podczas zakładania balonika na fotelu ginekologicznym, że MOŻE z drugim mi się uda! Jakbym kupiła w sklepie wybrakowany towar, który się zepsuł! Nie człowieka, nie syna z którego pokochałam całym sercem. Nic istotnego. Nic.

Było więcej przykrych sytuacji, wulgarnych żartów, pretensji i roszczeń. Od początku przyjęcia do szpitala byłam gorszą pacjentką, tą która ma chore dziecko, beznadziejny przypadek. W ogromnym bólu po sześciu godzinach urodziłam mojego synka. Człowieka. Krew z krwi mojej i taty. Ukochałam go, trzymałam 300 gram szczęścia w ramionach i pożegnałam. Później zorganizowaliśmy pogrzeb dla naszego aniołka. Dziś lekarzowi mogłabym odpowiedzieć na jego „pocieszenie”, nie, z drugim też mi się nie udało. Kilka miesięcy później, po wyleczeniu depresji ponownie zaszłam w ciążę i urodziłam zdrowego syna. Stawiłam czoła strachowi i ogromnej traumie ciąży i porodu.

Pojawiły się pytania, nie lepiej było usunąć? Po co to sobie zrobiłaś? Dla mnie pytania absurdalne. Jak mogłabym zabić człowieka? Dziecko, moje własne dziecko? Które pokochałam całym sercem, dbałam, troszczyłam się. Mój syn nie był potworkiem. Był w pełni ukształtowanym człowiekiem. A ja nie byłam jego trumną. Byłam jego domem, bezpiecznym schronieniem, otoczyłam go miłością do ostatnich dni. Byłam gotowa zrobić wszystko, byleby go uratować. Dziś wiem, że gdybym dokonała aborcji, na cmentarzu spoczęłyby dwie trumny.

Po dwóch latach dalej kocham ogromnie mojego syna i dalej odczuwam ból z powodu straty. Ale wiem, że mój szczęśliwy już Oluś i wolny od choroby czeka na mnie.

Urszula

Więcej interesujących treści

Wesprzyj naszą działalność:

. PLN