Wspaniale jest mieć starszego brata, który będzie biegał ze mną na plecach, cudownie jest mieć małą siostrzyczkę, która słodkim szczebiotaniem rozczula dorastające już rodzeństwo. Każda relacja jest osobnym połączeniem miłości. Im więcej dzieci, tym tych połączeń jest więcej i miłość w rodzinie się mnoży.
Oprócz tego, co dzieci czują, są też rzeczy, których w sposób naturalny się uczą. W każdej rodzinie wielodzietnej, jaką spotkałam, dzieci i dorastająca młodzież, jak również dorosłe już osoby, lubią małe dzieci. Wiedzą jak do nich podchodzić, jak się nimi opiekować. Kiedy mają gorszy dzień, przychodzą do tych najmniejszych, by patrząc na ich beztroskie życie i maleńkie problemy, złapać dystans do swoich, większych.
Jedne dzieci o drugich zawsze pamiętają, na wycieczkach wciąż czuwają, by nikt się nie zgubił, gdy dostaną słodycze pilnują, by podzielić je po równo.
Chłopcy poznają sposób funkcjonowania dziewczynek, a dziewczynki chłopców. Uczą się organizacji pracy w domu, pomagają we wszystkich obowiązkach. Od wczesnych lat zaznajamiają się z odkurzaczem, mając lat 3 potrafią posmarować masłem kanapkę rocznemu dziecku, mając lat 6 zrobią już jajecznicę czy owsiankę. Przed 10 rokiem życia potrafią ugotować już obiad. Nie grozi im, jak wielu innym osobom, wejście w dorosłość bez umiejętności ugotowania wody.
Dziś w wielu strukturach społecznych powiela się zachowania, jakie występują naturalnie w rodzinie wielodzietnej. Coraz częściej w grupach przedszkolnych są już dzieci z różnych roczników, by młodsze naśladowały starsze, a starsze opiekowały się młodszymi. Jedna z zasad zarządzania ludźmi jest taka, by menadżer miał więcej osób mu podległych niż jest w stanie kontrolować, gdyż wówczas „nie siedzi nikomu na plecach”.
Każdy człowiek, by mógł prawidłowo wzrastać, potrzebuje tej przestrzeni kreatywności, w której nie jest kontrolowany czy nieustannie kierowany. Widzimy często smutne obrazki, gdzie jedno dziecko w towarzystwie rodziców i dziadków wciąż jest upominane, zagadywane, kierowane. W takiej atmosferze wzrasta w nim bierność i nieumiejętność kierowania własnym życiem. Brat i siostra często animują rodzeństwo, ale nie mają tendencji do zawłaszczania sobie całego czasu danego dziecka.
W atmosferze tej wzrastają również rodzice. Patrząc na swoje „małe państwo”, które stworzyli i które funkcjonuje według zasad, które mu nadali żyją w poczuciu dogłębnego spełnienia. Miłość i radość, jaka wypełnia ich dom, daje im satysfakcję, której nie da się porównać z jakimkolwiek innym osiągnięciem. Oczywiście, by ten stan rzeczy osiągnąć, włożyli również dużo trudu, który często jest im wypominany jako argument ku temu, by dzieci już więcej nie było. Nikt nie wymawia alpiniście, że jest zmęczony, gdy wspina się na wysoki szczyt. Nikt nie wymawia olimpijczykowi, że ma sobie dać spokój ze sportem, gdy doznaje kontuzji. W tych sytuacjach ludzie wiedzą, że by osiągnąć wielkie rzeczy, trzeba systematycznego samozaparcia. Wysiłek rodziców wielu dzieci jest dla ludzi czymś niezrozumiałym i nie do przyjęcia, choć właściwie ciężko powiedzieć dlaczego.
Czasem jest to próba usprawiedliwienia siebie, że nie miało się więcej dzieci, czasem poczucie, że przyjemność i odpoczynek są w życiu najważniejsze, czasem wreszcie wyrzuty sumienia, że się swoje dziecko zabiło…
Jeden z papieży w liście do dużych rodzin pisał, że życie w dużych rodzinach jest radośniejsze, że jest to nieprzerwane pasmo świętowania chrzcin i pierwszych komunii świętych.
Życie jest właśnie najpełniejsze, gdy duży trud i duża radość idą ramię w ramię.