Jak ogłosiło Ministerstwo Zdrowia, aż 111 oddziałów aktualnie nie spełnia kryterium minimum 400 porodów rocznie – a więc średnio rodzi się tam 1-2 dzieci dziennie. W związku z tym te oddziały mogą zostać odcięte od publicznego finansowania. To kryterium jest jedynym, jakie ogłosiło Ministerstwo.
Minister Zdrowia Izabeli Leszczyny nie obchodzi więc choćby odległość, jaką będą musiały przebyć kobiety z mniejszych ośrodków, oddalonych od dużych miast, by urodzić. A przecież odległość ma w tym przypadku ogromne znaczenie! Kobieta, która właśnie rodzi i ma do przejechania kilkadziesiąt kilometrów, ma prawo czuć się zagrożona.
Oczywiście zrozumiałe jest, że w sytuacji, gdy dzieci rodzi się mniej z powodu niżu demograficznego, niektóre „porodówki” są zamykane. Jednak kryterium ilości porodów nie może być tym głównym. Wpływa to bowiem realnie na bezpieczeństwo matek.
Kobieta nie będzie więc miała gdzie urodzić. Za to łatwo zdobędzie zaświadczenie od lekarza, by dokonać aborcji. Tu nie musi przecież dojechać w „pół godziny”, by zdążyć. Ma na to więcej czasu. A jeśli lekarz nie będzie chciał zabić dziecka, bo nie pozwoli mu na to sumienie? Szpital straci część świadczeń lub nawet umowę z NFZ!
W państwie rządzonym przez Koalicję Obywatelską łatwiej niedługo będzie o placówkę do zabicia swojego nienarodzonego dziecka, niż o miejsce, gdzie się te dzieci rodzi. Najczęściej żywe. Widać, na żywych, urodzonych, państwu nie zależy.
Źródła:
https://www.termedia.pl/mz/…
https://pulsmedycyny.pl/…