Trwający właśnie rok rozpoczął się dla naszej rodziny dwiema kreskami na teście ciążowym i nowym życiem. Radość dość szybko została zakłócona przez pierwsze wyniki badań prenatalnych, sugerujące wysokie ryzyko wady genetycznej dziecka. Wówczas, ze względu na bezpieczeństwo dzieciątka, nie pogłębialiśmy diagnostyki. Badania w połowie ciąży przyniosły wynik jednoznaczny i smutny – trisomia 18, zwana zespołem Edwardsa, wada letalna. Jednocześnie dowiedzieliśmy się, że nasze dziecko to dziewczynka. Badanie USG przypadło na 29 kwietnia, wspomnienie świętej Katarzyny ze Sieny. Zdecydowaliśmy, że to właśnie ona będzie patronką naszej córeczki.
Kasia od początku była waleczna. Dzieci chore jak ona najczęściej nie dożywają do porodu. Kasia była pod moim sercem do 37 tygodnia, czułam jej ruchy, na badaniach słyszeliśmy serduszko. Kiedy się urodziła, wiedzieliśmy, że zaczęło się jej odchodzenie od nas. Była bardzo dzielna. Od momentu diagnozy my i wszyscy nasi bliscy modliliśmy się, aby w tej sytuacji wszystko potoczyło się możliwie jak najlepiej. I nasze modlitwy zostały wysłuchane. Mogliśmy poznać nasze dziecko, przytulić, całować, czuć jej ciepłą skórę, słyszeć oddech. I przede wszystkim mogliśmy ją ochrzcić, a dzięki obecności zaprzyjaźnionego księdza – również bierzmować. Mieliśmy szansę ją pożegnać, pochować i teraz mamy możliwość odwiedzać jej grób na cmentarzu. Została przez chrzest włączona do Kościoła, nie miała grzechów, mamy więc swoją maleńką córeczkę-świętą.
Odkąd pamiętam, ochrona życia poczętego była dla mnie jedną z najbardziej poruszających kwestii. W ostatnich miesiącach mogliśmy – ja oraz nasza rodzina – poznać ten temat nie tylko teoretycznie, ale i w bardzo trudnej praktyce. Jednym z pierwszych doświadczeń była atmosfera strachu panująca w specjalistycznych klinikach badań prenatalnych, gdzie trafiają kobiety będące – tak jak ja – w ciąży po 35 roku życia. Ciążę traktuje się tam jak chorobę, dziecko jak zagrożenie zdrowia i życia kobiety. Wykonuje się szczegółowe badania już na wczesnym etapie rozwoju dziecka, aby jak najszybciej dać kobiecie uzasadnienie dla pozbycia się dziecka w momencie jakichkolwiek podejrzeń co do jego zdrowia. Jeżeli ktoś – tak jak ja – nie chce poddać się ryzykownym zabiegom potwierdzającym lub wykluczającym choroby, jest traktowany jak nieodpowiedzialny, zacofany i nawiedzony. Dla mnie i dla męża każda ingerencja, która mogłaby z naszej strony zagrozić życiu Kasi, była nie do pomyślenia. Nasza córeczka żyła więc tak długo, jak zadecydował Ten, Kto ją do życia powołał.
Trudnym doświadczeniem były również moje regularne wizyty w poradni patologii ciąży przy szpitalu uniwersyteckim w Krakowie. Zetknęłam się tam z ciężkim do przyjęcia, przedmiotowym traktowaniem pacjentek i ich nienarodzonych jeszcze dzieci. Procedury zawsze okazywały się tam ważniejsze niż dobro i spokój matki i dziecka. Ale przetrwałyśmy z Kasią i to. Po porodzie, który odbył się przez cesarskie cięcie w tym samym szpitalu uniwersyteckim, zostałyśmy obie otoczone najlepszą możliwą opieką.
Kiedy tylko Kasia się urodziła, wiadomo było, że jej stan jest bardzo ciężki, a jej obecność wśród nas to kwestia godzin, może kilku dni. Kasia żyła dwie doby. Był to najtrudniejszy, ale i – choć może to zabrzmi niewiarygodnie – najpiękniejszy czas dla naszej rodziny. Męża i moje wspólne chwile z naszą córeczką nie miałyby miejsca, gdyby nie profesjonalna pomoc personelu oraz ich troskliwość, okazane serce, oddanie oraz dyskretne i współczujące wsparcie. Nigdy nie zapomnimy twarzy, słów i gestów tych ludzi. Po trudnych doświadczeniach z różnymi placówkami medycznymi w czasie ciąży, podczas kilku dni w szpitalu odzyskaliśmy wiarę w lekarzy.
Po przeżyciu czasu, w którym Kasia rozwijała się i żyła pod moim sercem, wiem na pewno i będę to mówić głośno i zawsze: nie ma takiej diagnozy i takich okoliczności, które usprawiedliwiałyby dokonanie aborcji – zabicie dziecka poczętego. Abstrahując od kwestii wiary i światopoglądu, na poziomie fizjologicznym i psychicznym aborcja to jest zbrodnia dokonana na dziecku i gwałt zadany matce, spustoszenie w małżeństwie i rodzinie. Mimo, że ostatnie dziewięć miesięcy był to dla mnie, dla nas, czas bardzo trudny, pełen różnych emocji i obaw, był to też okres wyjątkowy i piękny. Nie oddałabym ani minuty, z czasu który my, rodzice przeżyliśmy z naszą córeczką, a nasze starsze dzieci ze swoją siostrzyczką.
Wspomniana wyżej wiara odgrywała w tym co przeżywaliśmy rolę kluczową. Cierpienie, śmierć, strata to są sprawy, które po ludzku nie mają sensu. Nasza rodzina w ostatnich miesiącach została jednak otoczona ogromem modlitwy, której siłę doczuwaliśmy w sposób namacalny. Dzięki niej mogliśmy na każdym etapie życia Kasi mówić „Bądź wola Twoja”, dzięki niej mogliśmy być z naszą córeczką, skonfrontować z jej chorobą i śmiercią dwójkę naszych starszych dzieci. Dzięki obecności Boga w tym wszystkim nie poddaliśmy się rozpaczy, a w głębokim smutku otrzymujemy pociechę. Bóg też stawiał na naszej drodze ludzi, którzy swoją obecnością i dobrym słowem, czułym gestem wspierali nas cały czas – począwszy od lekarzy i położnych z powołania, księdza-przyjaciela, i księdza proboszcza naszej parafii oraz organisty, który grał na pogrzebie, rodziców kolegów i koleżanek z przedszkola naszych dzieci, sąsiadów aż po najbliższych przyjaciół i dalszą rodzinę i nieocenionych w pomocy rodziców. Dobrych, kochających, współczujących ludzi jest bardzo dużo.
Nasza maleńka Kasia samym swoim istnieniem wyzwoliła w nas wszystkich ogromne pokłady dobra. Jej życie i śmierć zbliżyła nas, męża i mnie. W najtrudniejszych chwilach miałam świadomość, jak wielką rolę odgrywa tu wsparcie ojca dziecka i najbliższych. Jestem w stanie sobie wyobrazić, z jak ogromnym ciężarem zmagają się kobiety, które słyszą dramatyczne informacje o zdrowiu swojego dziecka i są z tym same. Taka sytuacja może prowadzić do najtragiczniejszych rozwiązań. Dlatego utwierdziłam się też teraz w przekonaniu, że należy walczyć o bezwzględną, prawną ochronę życia poczętego i sankcje dla tych, którzy wykorzystując ciężką sytuację matki, jej słabość, namawiają do zabicia dziecka. Kobietę, która nosi w sobie chore dzieciątko, boryka się z trudną sytuacją życiową, należy wspierać w walce o życie obojga. A ci, którzy mają sumienie opowiadać się za „wyborem” niech chociaż boją się o własną skórę i konsekwencje prawne swoich działań.
W dzisiejszej aborcyjnej propagandzie roi się od kłamstw na temat rzekomego „dobra matki”, chęci „oszczędzenia cierpień dziecku”. Ja ostatecznie zostałam przez Opatrzność zaprowadzona do najlepszych lekarzy i położnych, którzy zaopiekowali się mną i dali mi poczucie bezpieczeństwa. Kasia, obciążona licznymi, ciężkimi schorzeniami narządów wewnętrznych, dostała wszelkie potrzebne leki, była karmiona, nawadniana, ogrzewana i czuła naszą bliskość. Nieprawdą i okrutnym policzkiem w stronę personelu szpitalnego jest mówić, że śmiertelnie chore dziecko umiera w męczarniach. Nasza córeczka na oddziale intensywnej terapii noworodków, w terminalnym stanie miała zapewnione najlepsze, warunki, odeszła kochana, chciana i objęta troskliwą opieką.
Po tym, jak dowiedzieliśmy się, jaki jest stan zdrowia i perspektywy dla Kasi, skontaktowaliśmy się z działającym w Krakowie hospicjum perinatalnym im. ks. Tischnera. Odbyliśmy kilka wyjątkowych spotkań z panią doktor pracującą w tym hospicjum. Te spotkania były momentem zwrotnym w naszych smutnych doświadczeniach. To właśnie pani doktor, jako pierwsza z lekarzy, z którymi miałam wówczas kontakt, w rozmowie przeniosła punkt ciężkości ze śmierci na życie. Od tej chwili zaczęliśmy na powrót cieszyć się ciążą, dziękować za każdy wspólnie przeżyty z Kasią, dzień. I na życiu koncentrujemy się teraz. Nasza Kasiunia nie jest z nami obecna fizycznie. Ale żyje, otoczona najdoskonalszą Miłością i wierzymy mocno, że dzięki tej Miłości i wstawiennictwu naszej malutkiej córeczki-świętej, kiedyś się wszyscy znowu spotkamy, już na zawsze.
Agata Tyrpa