Nasze kontry zorganizowaliśmy w trzech punktach miasta.
Rozpoczęliśmy Różańcem publicznym przy pomniku „czynu rewolucyjnego” o godzinie 12:00, jak w każdą drugą sobotę miesiąca. Zanim jeszcze rozpoczęliśmy modlitwę, do stolika z naszymi broszurami podjechała młoda dziewczyna na rowerze, która z wielkim zaangażowaniem zaczęła zgarniać wszystkie broszury informując, iż „chce rozdać je rodzinie”. Poprosiłam o pozostawienie nam połowy i ewentualnie odwiedzenie nas podczas czwartkowej pikiety po więcej egzemplarzy. Zaprosiłam ją do wspólnej modlitwy. Żachnęła się „A w życiu!” Ze spokojem wyciągnęłam wszystkie broszury z rowerowego koszyczka. Z uśmiechem zapytałam „Kradzież się nie powiodła? Myślała Pani, że kradnąc materiały nie będziemy mogli uświadamiać przechodniów?”. Zażenowana przytaknęła. Policja zareagowała bardzo szybko. Ta młoda kobieta nie spodziewała się, że ta (z pewnością nieprzemyślana) decyzja będzie przyczyną do otrzymania mandatu za próbę kradzieży i zakłócenie wydarzenia publicznego.
Zaczęliśmy modlitwę. Z przeświadczeniem, że znów znaleźliśmy się w odpowiednim miejscu o odpowiedniej porze. Skoro szatan sieje zamieszanie podczas naszych zgromadzeń, z jeszcze większym zapałem niesiemy wieść do ludzi „Każdy zasługuje, by żyć!”.
Po zakończonej modlitwie część wolontariuszy udała się na tzw. tęczowy most przy ul. Narutowicza, skąd o 14:00 miał wyruszyć deprawacyjny pochód. O 13:30 rozpoczęto kolejny Różaniec publiczny. Mieliśmy ze sobą banery i megafon; inne środowiska konserwatywne przyłączyły się do naszego wydarzenia.
Modlitwa przeplatana była nagraniami audio dotyczącymi zagrożeń płynących z deprawacji młodego pokolenia oraz tym, czym naprawdę jest aborcja. Jedna z wolontariuszek dzierżyła w dłoniach ogromny Krzyż, który górował nad naszymi głowami. Pochód się opóźniał. Uczestnicy marszu jakby obawiali się przejść przed wizerunkiem Ukrzyżowanego Chrystusa. Przechodnie zatrzymywali się i łączyli z nami w modlitwach. Powstał wspólny front, całkowicie obcych sobie ludzi, zjednoczonych w modlitwie przeciwko księciu tego świata. Usta każdego z nas żarliwie głosiły modlitwę przebłagalną do Boga. „Panie, wybacz im…”
Nasza wystawa przy pomniku czekała cierpliwie, aż ci biedni, poranieni ludzie przejdą koło nas i zmierzą się z prawdą. Z prawdą o tranzycji, która bezpowrotnie ich okalecza. Z prawdą o tym, że możni tego świata chcą zniewolić ich poprzez seksualizację i deprawację. Z prawdą o tym, że aborcja to zabicie drugiego człowieka. Z głośnika płynął przekaz o tym, co mogli oglądać na naszych wielkoformatowych banerach. Młodzi ludzie podchodzili, próbowali nas (chyba) zawstydzić i sprawić, byśmy poczuli się niekomfortowo. My wiedzieliśmy po co tam jesteśmy. Oni – niekoniecznie.
Odpieraliśmy ich ataki z ogromem miłości, za każdym razem uświadamiając im „walczymy nie z wami, lecz o was!”. Kiedy marsz przechodził koło wystawy przypadkowi ludzie zatrzymywali się w niemym zdziwieniu i konsternacji na to, co właśnie widzą. Wyciągnięty krzyż w stronę przechodzących sprowokował innych do pokazania różańców czy choćby medalików na łańcuszku. Przez chwilę byliśmy jednością…
Ten ideologiczny marsz skończył się na rynku. Miała być wielka, tęczowa zabawa. Okazało się, że kolory zmieszały się na tyle, że powstało błoto chaosu. Wielu z młodych ludzi chciało poczuć się przez chwilę ważnymi, wskakiwali na platformę, krzyczeli coś do grupki zgromadzonych, szukali poklasku i akceptacji. Dwaj wulgarnie ubrani mężczyźni ze sztucznymi kobiecymi atrybutami biegali między młodymi ludźmi, próbując nakłonić do wspólnych pląsów w tym bagnie.
W skupieniu odmawialiśmy Różaniec. Przez megafon wysyłaliśmy do nich wiadomość, że nigdy nie jest za późno, by paść na kolana przez Stwórcą i poprosić o wybaczenie grzechów. Że, póki żyjemy, możemy zawalczyć o zbawienie. Jeden z wolontariuszy poprosił o modlitwę za śp. Charliego Kirka. Wtedy z platformy dało się słyszeć „TO PRZEZ NAS NIE ŻYJE” z histerycznym śmiechem. Niestety, kiedy konserwatyści tragicznie giną, lewica wyje szatańskim jazgotem radości. Gdy sytuacja jest odwrotna – my uginamy kolana i prosimy Boga o litość nad duszą tego grzesznika, często ofiarując posty…
Niewielu tych jakże nieszczęśliwych ludzi dotrwało do końca ich wydarzenia. My staliśmy w skupieniu na posterunku do końca. Choćby jedna dusza uratowana…
Ziarno zostało zasiane.
Wszystkim biorącym udział w wydarzeniu bardzo dziękuję. Niech Wam Pan Bóg wynagrodzi łaskami potrzebnymi do zbawienia.
Sursum Corda!
