Nasz baner przykuwał wzrok i poruszał sumienia przechodniów, którzy może i mieli zamiar podpisać się pod tym wyrokiem na dzieci, ale prawda bijąca z tego zdjęcia oraz ze słów naszego koordynatora sprawiała, że rezygnowali.
Nasza obecność tam przyciągnęła wiele osób, którym życie nie jest obojętne i które wsparły nas miłym słowem, gestem i… kawą – to sprawka wolontariuszki o wielkim sercu – Ewy.
Tak różne postawy
Pojawiły się także osoby prezentujące negatywną postawę wobec tego, co robimy. Szczególnie jeden pan był bardzo niezadowolony z prawdy prezentowanej w miejscu publicznym. Wyraził oburzenie tym, że przechodnie mogą zobaczyć jak wygląda efekt aborcji i jak wygląda ofiara aborcji, ale nie przeszkadzało mu, że na tym samym placu są zbierane podpisy za zabijaniem ludzi. Chcąc udowodnić swoje racje używał nieprzyzwoitych określeń, próbował insynuować, że rzekomo jako wolontariusze jesteśmy wykorzystywani do takich akcji i że tak naprawdę nie wiemy, co robimy. Gdy to nie przyniosło zamierzonego efektu, stał się agresywny. Na szczęście obecność policji chyba trochę stłumiła jego emocje, bo w końcu się oddalił.
Na końcu, gdy już złożyliśmy baner, przechodząca obok kobieta z dwójką dzieci zapytała, czy to my zbieraliśmy tutaj podpisy – odpowiedzieliśmy, że nie, że my właśnie jesteśmy po drugiej stronie barykady i zapytaliśmy: „To Pani jest prolife?” – ona uśmiechnęła się i zdecydowanie odpowiedziała: „Oczywiście, przecież mam dwójkę dzieci.„
Oby to było takie oczywiste dla każdej kobiety i każdego mężczyzny.
Oby do każdego w końcu dotarło, że nie wolno nam zabić drugiego człowieka, bo każdy z nas nim jest – i ten jeszcze w łonie matki i ten już poza nim.