Nastolatki zostały zmuszone przez tamtejszą panią psycholog do wizyty w placówce aborcyjnej i podjęcia decyzji o zabiciu swoich nienarodzonych dzieci. Jednej z dziewcząt udało się uciec tuż przed zabiegiem, druga już na zawsze pozostanie matką zabitego w wyniku aborcji dziecka…
Szkoła powinna być miejscem, gdzie rodzice bez wahania mogą zostawić swoje dzieci pod opieką. A niestety – centra edukacyjne coraz częściej stają się placówkami, gdzie w ukryciu podejmuje się najpoważniejsze decyzje życia, decyzje nieodwracalne. Jakim prawem? Jak doszło do tego, że nauczyciel czy psycholog ma większą władzę nad dzieckiem niż rodzice? Czy naprawdę szkoła ma prawo decydować za nich i za dziecko?
Troska czy manipulacja?
Raporty pokazują, że w tych przypadkach nie było miejsca na prawdziwą rozmowę. Dziewczyny były kierowane wprost na „zabieg”, pod presją, że „nie mają wyboru”. A rodzice? Odsunięci na bok, jakby byli zagrożeniem dla własnego dziecka. W imię jakiej „opieki” buduje się świat, w którym szkoła przejmuje rolę rodziny?
To nie są wyjątki. W Stanach Zjednoczonych i innych postępowych państwach coraz częściej szkoły otwarcie stawiają ideologię ponad sumieniem dziecka. Z jednej strony mamy historie uczennic zmuszanych do aborcji, z drugiej — dzieci karanych za to, że powiedziały prawdę zgodną z ich intuicją. Przypomnijmy: w raporcie brytyjskiego departamentu edukacji znalazła się informacja o 94 uczniach zawieszonych albo wyrzuconych z podstawówek za „transfobię”. Najmłodsze z nich nie miały nawet 7 lat.
„Za młode, by decydować” — chyba że chodzi o aborcję
To absurd. W stanie Virginia nastolatka może zrobić sobie tatuaż dopiero od 16. roku życia i to tylko za zgodą rodziców. Dlaczego? Bo to decyzja na całe życie. Bo odpowiedzialny rodzic zwykle nie wyrazi zgody na tak poważny krok. Bo każdy rozumie, że tatuaż jest nieodwracalny. Ale aborcja? Tutaj system mówi: „tak, oczywiście, to twój wybór”. Nikt nie pyta rodziców, nikt nie ostrzega, że to też decyzja na całe życie. A przecież tatuaż można usunąć. Utraty dziecka — nigdy. To zostaje na zawsze.
Czy to nie jest jawna sprzeczność?
Czy to nie jest odbieranie dzieciom prawa do bycia dziećmi?
Szkoła czy narzędzie ideologii?
Edukacja powinna być przestrzenią wzrastania w prawdzie. A jednak coraz częściej szkoły zamieniają się w narzędzie ideologii. Psychologowie, dyrektorzy, administracja – wszyscy ci, którzy powinni wspierać – stają się głosem systemu, który twierdzi, że „wie lepiej”.
To jest dramat naszych czasów: kiedy dziecko powie coś prostego, zgodnego z naturalnym myśleniem, szkoła mówi: „jesteś za młody, by to rozumieć” i karze je wyrzuceniem. Ale kiedy nastolatka jest w kryzysie i płacze, że chce urodzić dziecko — wtedy nagle uznaje się, że jest „dorosła” i gotowa, by podjąć decyzję o aborcji.
Ale dzieci nie są głupie. Mają intuicję, która zawstydza dorosłych stosujących manipulację. Czterolatek, który nie zgadza się na wymuszone „nowe zaimki”, rozumie więcej, niż chcą przyznać eksperci. Nastolatka, która wie, że jej dziecko to życie, które warto ochronić, ma w sobie więcej mądrości niż niejeden psycholog z dyplomem.
I właśnie tutaj kryje się największy dramat: ci sami ludzie, którzy najgłośniej krzyczą, że „miłość to miłość”, w praktyce odbierają matce możliwość pokochania własnego dziecka. Głoszą hasła o wolności, ale kiedy dochodzi do poczęcia nowego człowieka, nie pozwalają dziewczynie powiedzieć: „kocham swoje dziecko i chcę je urodzić”.
Zmuszają ją, by wybrała odwrotnie – by wyrzekła się miłości najczystszej i najbardziej naturalnej, jaka istnieje: miłości matki do dziecka. To jest hipokryzja w najczystszej formie. Bo czym innym jest chwytliwe hasło „miłość to miłość”, jeśli nie prawem do tego, by matka mogła przytulić swoje dziecko, zamiast zostać zmuszoną, by je utracić?
Dlaczego więc ci, którzy mówią o „tolerancji”, zawstydzają matkę za to, że chce kochać? Dlaczego ci, którzy walczą o „prawo do miłości”, odbierają je właśnie tam, gdzie jest ono najbardziej potrzebne – między matką a jej dzieckiem?
Dlaczego milczymy?
To pytanie wraca jak echo. Dlaczego akceptujemy, że szkoły odbierają rodzicom dzieci? Dlaczego pozwalamy, by uczennice były prowadzone do kliniki zamiast do rodzinnego domu? Dlaczego godzimy się na to, by niewinne dzieci były piętnowane i wyrzucane, bo nie powtórzyły „właściwego” sloganu?
To nie jest neutralna edukacja. To nie jest „opieka”. To jest narzucanie światopoglądu w najbardziej brutalnej formie: przez manipulację, przez strach, przez odcięcie od rodziców.
Ważne pytania
Czy naprawdę o to chodzi w wychowaniu?
Czy naprawdę chcemy systemu, który odbiera dzieci rodzicom i sumienia dzieciom?
Bo jeśli pozwolimy na takie praktyki, to szkoła przestaje być miejscem wychowania, a staje się narzędziem do przeprowadzania rewolucji kulturowej. A wtedy słowo „opieka” traci swoje znaczenie.