Czy z „edukacji zdrowotnej” może wyniknąć coś dobrego?

Prezydium Episkopatu, odnosząc się do wprowadzanej do szkół „edukacji zdrowotnej”, zwróciło się do rodziców słowami: „Nie wolno Wam zgodzić się na systemową deprawację Waszych dzieci, która ma być prowadzona pod pretekstem tzw. edukacji zdrowotnej. W trosce o wychowanie i zbawienie, apelujemy, abyście nie wyrażali zgody na udział Waszych dzieci w tych demoralizujących zajęciach.”

W debacie wypowiedzieli się również „katolicy otwarci”, którzy zachęcali do wzięcia udziału w zajęciach, ponieważ 90% programu zawiera dobre rzeczy, a tylko 10% to tematy „kontrowersyjne”.

Przyjrzyjmy się tej argumentacji dokładniej, badając założenia wprowadzanej reformy, a także historię podobnych przedsięwzięć w Polsce i krajach, które „edukację seksualną” wprowadziły kilkadziesiąt lat temu.

Postulaty wprowadzenia „edukacji seksualnej” środowiska popierające głosiły już w czasie pierwszej debaty aborcyjnej, od początku III RP. Kolejne rządy wprowadziły ją pod postacią „Wychowania do życia w rodzinie”, które stało się celem niekończących się ataków ze strony feministyczno/aborcyjnej. Ówczesna narracja aborcjonistów przyznawała, że aborcja jest złem, któremu można zapobiec edukując seksualnie dzieci i młodzież.

W 2013 roku rząd PO zaprezentował „Standardy edukacji seksualnej w Europie”. Prezentacja miała być początkiem kampanii na rzecz wprowadzenia seks edukacji w miejsce WDŻ. Operacja spotkała się ze zdecydowanym odporem ze strony środowisk reprezentujących rodziców, a istotną rolę w ich mobilizowaniu odegrał obywatelski projekt ustawodawczy „Stop pedofilii”, który w 2014 roku uzyskał kilkaset tysięcy podpisów obywateli. Ze względu na zbliżające się wybory rząd nie zdecydował się na wprowadzenie edukacji seksualnej do szkół.

W czasie rządów PiS w latach 2015-2023 nie nastąpiły w tym zakresie żadne zmiany w programie nauczania, choć rząd Morawieckiego na ogół był uległy wobec Brukseli, która domagała się większej otwartości na deprawację młodzieży. Trwała jednak nieustanna kampania medialna na rzecz wprowadzenia edukacji seksualnej, a w miastach rządzonych przez PO i Lewicę próbowano wprowadzić ją na poziomie lokalnym. Próby te w Gdańsku i Warszawie wywołały opór rodziców. Kolejna inicjatywa ustawodawcza „Stop pedofilii”, z roku 2019, opór ten umocniła. PiS werbalnie popierał projekt, trzymał go jednak w „zamrażarce” przez dwie kadencje, po upływie których jego ważność wygasła.

Władze Poznania, Gdańska, Szczecina i Warszawy finansowały organizacje LGBTQ+ uprawiające „edukację seksualną” w mediach. Seksedukatorzy reklamowali seks grupowy, namawiali do korzystania z narkotyków podczas orgii, zachwalali wszelkie wynaturzenia. Gazeta Wyborcza informowała o gwałtach we wspieranym przez prezydenta Trzaskowskiego „Homokomando”.

Te właśnie środowiska od lat domagały się wprowadzenia edukacji seksualnej i to one zajęły się przygotowaniem „edukacji zdrowotnej”. Na czele projektu został postawiony Zbigniew Izdebski, który w 2004 przeprowadził w szkołach ankietę, w której pytał uczniów między innymi: czy już się masturbowali? Ile razy świadczyli już płatne usługi seksualne za pieniądze lub ubrania czy kosmetyki? Z kim zwykle oglądają pornografię? Jaki rodzaj pornografii oglądają i czy jest to np. seks ludzi ze zwierzętami lub seks grupowy? Izdebskiemu pomaga Antonina Kopyt, „edukatorka seksualna”, ekspertka fundacji Sexed.pl. To ona wpadła na genialny pomysł zmiany nazwy „edukacja seksualna” na „edukacja zdrowotna”. W ramach operacji maskującej, do treści seksualnych w programie, dodano dobrze brzmiące punkty dotyczące zdrowego trybu życia.

Zmieniła się nazwa i opakowanie, nie zmienił się cel przedsięwzięcia – przedstawienie seksu jako źródła przyjemności i korzyści. Im więcej doświadczeń seksualnych, tym lepiej. Nie zmienili się również ludzie, wprowadzający program pod nową nazwą. Lenin mówił, że „kadry decydują o wszystkim”. Zarządzający programem rekrutują i będą rekrutowali do pracy w szkołach innych „edukatorów seksualnych”. Z prawdopodobieństwem bliskim pewności można twierdzić, że wielu „edukatorów” nie tylko naucza, ale również praktykuje „różnorodność seksualną”. Tacy ludzie nawet kiedy będą mówić o zdrowym stylu życia (i innych niekontrowersyjnych tematach), poinformują uczniów, że aktywność seksualna podnosi „dobrostan” i w ogóle jest bardzo wskazana.

Na Zachodzie, edukacja seksualna (będąca wzorem polskiej „edukacji zdrowotnej”) w szkołach jest praktykowana od dziesięcioleci. Stan zdrowia fizycznego, psychicznego, zwłaszcza w aspekcie seksualności, systematycznie się pogarsza. Mimo, że w Polsce sytuacja również jest trudna, statystyki zachodnie są znacznie gorsze. Dotyczy to zwłaszcza liczby chorób wenerycznych, aborcji wśród młodocianych i przestępstw na tle seksualnym z udziałem nastolatków jako agresorów.

Obrońcy „edukacji zdrowotnej” często posługują się argumentem, że źródłem problemów, o których wspomniałem wyżej, jest Internet, a „lekcje seksu” mają tym problemom zaradzić. Przypomina to pomysł gaszenia pożaru benzyną, ponieważ to właśnie „edukatorzy seksualni” odpowiadają za znaczną część demoralizujących materiałów w Internecie. Charakterystycznym przykładem jest Benjamin Levin, autor programu seksedukacji, którą, jako wiceminister edukacji, wprowadzał w prowincji Ontario. W 2015 roku Levin został skazany za produkcję i dystrybucję pornografii dziecięcej na 3 lata więzienia.

Oczywista szkodliwość edukacji seksualnej, nawet jeśli zostanie nazwana „edukacją zdrowotną”, dyskwalifikuje ten program. Nasuwa się pytanie: w jaki sposób powstrzymać postępujące zatrucie młodzieży niebezpiecznymi treściami, które płyną z Internetu, a zwłaszcza mediów społecznościowych. Państwo polskie ma instrumenty prawne, aby powstrzymać zalew pornografii i innych toksycznych treści z Internetu. Gdyby państwo zastosowało takie same środki, jakie stosuje wobec rzekomej „mowy nienawiści”, liczba podmiotów rozpowszechniających pornografię zmniejszyłaby się radykalnie. Z jakichś powodów jednak ani władze Polski, ani władze Unii, takich kroków nie chcą podjąć. Jak potwierdza Konwencja Stambulska, koncentrują się na walce z rodziną i religią. Dużym krokiem naprzód byłoby, gdyby władze przestały szkodzić i forsować demoralizację.

Czy potrzebne są działania pozytywne odnoszące się do wychowania w tej sferze? Owszem, należy jednak pamiętać, że kwestie związane z płciowością są sprawą delikatną i intymną. Publicznie chętnie mówią o nich wulgarni prostacy i dewianci seksualni. Wychowaniem dzieci w sprawach płciowości i prokreacji powinni zająć się rodzice. We wspomnianym na początku liście biskupi napisali: Pamiętajcie, że jesteście w sumieniu przed Bogiem odpowiedzialni za ich (dzieci) prawidłowe wychowanie.

Nikt nie może zdjąć z rodziców tej odpowiedzialności. „Upaństwowienie” dzieci, jakie obserwujemy na Zachodzie, prowadzi do upadku moralnego, a w konsekwencji niszczy całe społeczeństwa.

Uważasz, że to ważne? Udostępnij znajomym:

Więcej interesujących treści

Wesprzyj działania Fundacji!

Możemy dalej działac tylko dzięki pomocy ludzi dobrej woli. Liczymy na Ciebie. Każda złotówka, która trafia do naszej Fundacji jest wykorzystywana na walkę z cywilizacją śmierci. Jeśli uważasz, że to co robimy jest potrzebne – wspomóż nas chociaż drobnym datkiem!

. PLN
. PLN

Numer konta: 79 1050 1025 1000 0022 9191 4667

Fundacja Pro – Prawo do życia,
ul. J. I. Kraszewskiego 27/22,
05-800 Pruszków

Dla przelewów zagranicznych:
IBAN PL79 1050 1025 1000 0022 9191 4667
Kod BIC Swift: INGBPLPW

Prosimy o podanie w tytule wpłaty także adresu e-mail.

Wesprzyj nasze akcje: