Podczas rozdawania ulotek podeszła do nas kobieta, która – jak sama przyznała – miała w życiu moment, w którym jej własny syn był o krok od śmierci. Namówiona przez rodziców, postanowiła dokonać aborcji.
Wspominała, że sama ordynatorka oddziału miała być przy tym procederze, jednak w niewytłumaczalny sposób… lekarze nie byli w stanie jej znieczulić. Zabieg więc musiał zostać odwołany. Wspominała, że wielu przyjaciół modliło się wtedy za nią. Dziś jest przekonana, że właśnie w tym niezwykłym momencie Bóg wkroczył w jej życie, a później doprowadził ją do nawrócenia. Jej syn żyje i jest dla niej codziennym świadectwem, że każde życie jest bezcenne.
Podczas pikiety zdarzały się też konfrontacje z osobami, które reagowały atakiem lub ironią. Ktoś pukał się w czoło, ktoś wzruszał ramionami, rzucając: „ta rozmowa nie ma sensu” i odchodził.
To pokazuje, jak trudny jest temat aborcji – wielu woli go zbyć szyderstwem niż zmierzyć się z faktami i argumentami.
Takie reakcje utwierdzają nas jednak w tym, że nasza obecność ma sens. Nie wychodzimy na ulice po to, by utwierdzać w przekonaniu tych, którzy już wiedzą, czym jest aborcja, ale by dotrzeć do tych, którzy nigdy wcześniej nie zobaczyli prawdy – i by choć na chwilę zmusić ich do refleksji. Nie każdy będzie chciał ją przyjąć od razu. Ale może któregoś dnia przypomni sobie obraz z baneru, treść ulotki czy słowa, które usłyszał.
Świadectwo tej kobiety jest dla nas kolejnym dowodem, że warto stać, rozmawiać i pokazywać prawdę – bo życie często wisi na włosku, a czasem jeden niespodziewany „przypadek” może być ratunkiem dla człowieka, który miał nigdy nie ujrzeć światła dziennego.

