Ludzie sami domagali się rozpoczęcia wspólnej modlitwy publicznej od koronki do Miłosierdzia Bożego. Po niej przyszła pora na Różaniec. Dzień był wyjątkowo gorący, jednak nikt nie skarżył się na żadne dolegliwości. Pewien pan nieustępliwie i bez utyskiwania dzielnie trzymał antyaborcyjny baner przez cały czas trwania zgromadzenia (prawie 1,5 godziny).
Modlitwa przebiegła bez większych zakłóceń, dziesiątki Różańca, standardowo już dla tego miejsca – odmawiali różni ludzie, w tym małżeństwo organizatorów. W pewnym momencie, nie bacząc na odmawianą modlitwę, do banerów podjechali rowerzyści, mężczyzna w kasku i okularach z kobietą ubraną na biało, w czarnych spodenkach, również w okularach przeciwsłonecznych i na rowerze. Nalegali, abyśmy kończyli zgromadzenie, gdyż nie życzą sobie tutaj naszej obecności. Odpowiedzieliśmy, że jesteśmy legalnie zarejestrowanym zgromadzeniem i skończymy je o 16:45. Do samej tej godziny państwo ci krążyli w okolicy, od pojazdu straży miejskiej, do ochraniającej nas przemiłej policjantki w radiowozie nieopodal. Należy nadmienić, że podobnie jak w przypadku innych tego rodzaju pikiet (antyaborcyjnych, anty-LGBT), w naszym mieście można było liczyć na bezproblemowy kontakt i wsparcie ze strony Policji.
Nie obyło się bez stwierdzeń, że nasze banery są nieodpowiednie dla dzieci. Rozmawialiśmy z młodą panią psycholog, która wypytywała (i słuchała uważnie odpowiedzi, chociaż z zupełnie obojętną miną) o te i o inne kwestie – np. problem ciąży pozamacicznej, zarzuciła też „kłamstwo”, które miała usłyszeć na nagraniu z głośnika – iż dzieci wcale nie kończą na śmietniku, czy w ściekach – co szybko obroniliśmy, przytaczając przykłady zwłok dzieci w fazie prenatalnej, znalezionych (i wciąż znajdowanych!) w oczyszczalniach ścieków oraz przykłady dzieci wyrzucanych do worków na śmieci po „domowych” aborcjach.
Do rozmowy dołączył pan, który twierdził, iż aby uniknąć sytuacji, jakoby dzieci miały spojrzeć na nasze niestosowne (w jego mniemaniu) banery, musiał okrążyć plac naokoło. Twierdził, że nie chce, żeby jego dzieci miały kontakt z takimi treściami i że on również ma żonę psycholog. W odpowiedzi na nasze pierwsze argumenty wskazał, że po drugiej stronie z inną wolontariuszką rozmawia jeszcze jedna pani psycholog (tego dnia odbył się więc istny najazd psychologów!). Wysłuchał owych argumentów, ale nie pozostał długo i odszedł wzburzony. Został poinformowany o braku znajomości koncepcji śmierci u małych dzieci (2-3 lata) i o opinii psychologicznej, która nie stwierdza szkodliwości pokazywania tego typu obrazów dzieciom starszym (takim jak jego – 7, 9 lat).
Fragment obszernej opinii p. Beaty Rusieckiej (sporządzonej już w 2006 roku) stanowi:
„Należy stwierdzić, że zdjęcia abortowanych dzieci wywołują przykre uczucia tylko dlatego, iż są to ciała ludzkie. Tak jak nie wywołuje wstrętu widok mięsa w sklepie mięsnym, tak budzi wstręt widok ciała ludzkiego, które zostało zniszczone, nie zostało pochowane. Reakcje te są naturalne, a więc zdrowe. Oznaczają szczególny stosunek do jednostki ludzkiej. Wskazują na prawidłowo rozwiniętą tożsamość. Reakcje wstrętu NIE SĄ same w sobie urazowe. Raczej chronią przed urazem, gdyż emocjonalnie oddzielają od tego, co ten wstręt budzi. W tym wypadku mogą oddzielać od faktu aborcji, jako czegoś, co mogłoby się zdawać, jest zwyczajne, dobre, nieszkodliwe. Reakcje wstrętu nie pozwalają w taki sposób spojrzeć na aborcję, a zmuszają do emocjonalnego oddzielenia się od niej”.
Należałoby zapoznać z tą opinią wszystkie osoby mające wątpliwości co do zasadności naszych twierdzeń. W późniejszych zdaniach jest również mowa o tym, że niektóre dzieci, które doświadczyły przemocy lub innych negatywnych zjawisk, faktycznie mogą źle zareagować na banery. Jednakże są to dzieci już skrzywdzone. Nie jest to argument za całkowitym usunięciem wystaw i antyaborcyjnych banerów z przestrzeni publicznej.
Brak koncepcji śmierci u małych dzieci to coś, czego sam doświadczyłem dzień wcześniej, na innym Różańcu – pewna pani (w ósmym miesiącu ciąży) relacjonowała, że jej dziecko nie powinno oglądać takich zdjęć… ale samo stwierdzenie jej córeczki temu przeczy: 2-3 letnia dziewczynka podbiegła do niej i zapytała: „co to za kwiatek, na tym plakacie”? (Było to zdjęcie rozczłonkowanego dziecka zabitego w wyniku aborcji).
Odmówiliśmy Modlitwę za ojczyznę oraz Akt Oddania się Niepokalanej, pożegnaliśmy się i ustaliliśmy datę kolejnego Różańca na za miesiąc. Dwie osoby podały do siebie kontakt, chcąc być informowanymi o działaniach Fundacji w okolicy. Dziękujemy Panu Bogu za wszystkie trudne sytuacje, które nas spotkały i za możliwość rozmów z przechodniami, wierząc, że zawsze może znaleźć się ziarno, które zakiełkuje w nawet najbardziej oziębłych sercach.