W końcu, pomimo możliwości legalnej aborcji w kraju (jak twierdził po rozmowie z lekarzami, ja się od tego odcięłam i nawet nie chciałam z nimi rozmawiać), zdecydowaliśmy o aborcji za granicą. Pragnęliśmy anonimowości. Przed zabiegiem płakałam i pytałam czy na pewno tego chce, twierdził że tak.
Usunęłam ciążę, płacząc. Dziś, po wielu tygodniach od zabiegu i dniach spędzonych w szpitalu, w wyniku niedokładnie przeprowadzonego zabiegu jestem cieniem samej siebie. Chłopak walczy z chorobą, natomiast ja walczę ze swoim sumieniem. Pomimo małych szans za zdrowe i szczęśliwe dziecko, każdego dnia liczę dni w których byłoby dziecko. Zastanawiam się, kim by było, itd. Smuci mnie fakt że nie mogę iść na jego grób, ponieważ go nie ma. Jest jedynie w moim sercu. W dodatku pragnę chronić to dziecko, chociaż ono nie żyje. Wciąż nie mogę tego do siebie dopuścić. Nieważne że dostałam rozgrzeszenie, w moim sercu zawsze pozostanie smutek.
Po tym wszystkim wcale nie boję się mniej o związek, wręcz przeciwnie. Przez chorobę ślub zszedł na dalszy plan. Zgodziłam się na cierpienie dziecka z miłości do chłopaka, by go wspierać w chorobie i z rozsądku. Każdego dnia cierpię, myśląc,że mogłam po prostu próbować ratować dziecko, ryzykując że stracę oboje. Chociaż teraz też nic nie jest pewne. Ciągle myślę co by było gdyby…
Apeluję do Was drogie kobiety, ratujcie swoje nienarodzone dzieci, ponieważ potem nic nie jest w stanie zapełnić powstałej pustki. Nawet jeśli są chore, walczcie o nie. Walczcie do ostatnich sił, ponieważ wyrzuty sumienia i świadomość że nie walczyło się do końca są okropne. Wierzę w Was. Pozdrawiam.