Organizacja Pro-Life San Francisco dotarła ponadto do dokumentów, które potwierdzają, że UCSF wystosował w ostatnim czasie 43 wnioski o przekazanie im organów lub części abortowanych dzieci od Women’s Option Center, placówki aborcyjnej działającej przy UCSF. 42 z tych wniosków dotyczyły przekazania im: łechtaczek, macic, jąder i penisów do badań.
W ramach dostępu do informacji publicznej Pro-Life San Francisco, mając na uwadze fakt, że UCSF szkoli innych, by dzieci przeżywały swoją aborcję, zapytało Women’s Option Center o protokoły postępowania z dziećmi, które ją przeżyły, aby ustalić, czy okaleczanie dzieci ma miejsce, gdy są one żywe. W odpowiedzi usłyszeli jedynie, że WOC nie posiada protokołów, które by stwierdzały czy dziecko rodzi się żywe.
Oczywiście przyznanie się wprost do wycinania organów rozrodczych żywym wcześniakom nie byłoby na rękę władzom Uniwersytetu, więc nic dziwnego, że takiej deklaracji nie uzyskano. Wiele jednak wskazuje na to, że jest to możliwe, tym bardziej, że do podobnych praktyk dochodzi też w innych miejscach.
W 2018 roku National Institiute of Health, odpowiednik polskiego Ministerstwa Zdrowia przeznaczył 115 milionów dolarów na projekty związane z eksperymentami na płodach. Na liniach płodowych, pochodzących od dzieci urodzonych żywo po aborcji testowano lub produkowano przecież wszystkie dostępne w Polsce szczepionki na koronawirusa.
Przemysł torturowania przed śmiercią zabijanych dzieci wzbiera więc na sile, bo gdzieś po drodze zaczęto dochodzić do bestialskich wniosków, rodem z gabinetu doktora Mengele, że agonia, tortury i barbarzyństwo stosowane wobec tych najbardziej bezbronnych mogą być dobrą pożywką do poprawy jakości życia tych silnych.
Mors tua, vita mea. Twoja śmierć, moje życie. Czy naprawdę chcemy żyć w świecie, który uważa, że jakość życia jest lepsza, gdy trup ściele się gęsto?