Jedną z najbardziej znanych osób, które przeżyły własną aborcję, jest Gianna Jessen, urodzona w 30-tym tygodniu ciąży w wyniku wstrzyknięcia roztworu soli do worka owodniowego, w klinice należącej do organizacji Planned Parenthood. Gdy okazało się, że żyje, personel na szczęście pospieszył z pomocą. Dziś cierpi na porażenie mózgowe, które utrudnia jej chodzenie. Cieszy się jednak, że żyje i walczy o życie innych nienarodzonych. Podobną historię przeżyła inna działaczka pro-life Melissa Ohden.
A jak jest w Polsce? Prawo pozwala na przerwanie ciąży z powodu podejrzenia u poczętego dziecka choroby aż do “granicy przeżywalności”. Zwyczajowo jest ona datowana na 24 tydzień ciąży, mimo że zdarzało się przecież ratować młodsze dzieci. Jednak prawo nie zabrania lekarzowi określenia innej, wyższej granicy! Nawet dr Romuald Dębski przyznawał, że przyjmował pacjentki na aborcję nawet w 24 tygodniu, a być może starszych.
Rok temu w marcu ze szpitala im. Świętej Rodziny w Warszawie wyciekły informacje o tym, że po nieudanej aborcji na Wiktorze, którego jedyną przewiną było to, że wykryto u niego zespół Downa, dziecko przez wiele godzin konało w męczarniach. Nie próbowano go nawet ratować ani w żaden sposób mu pomóc. Zostawiono go na boku w inkubatorze, żeby umarł – bez podstawowej opieki lekarskiej.
Stało się to niedługo po bezprawnym wyrzuceniu z pracy profesora Bogdana Chazana. Takie przypadki zdarzają się jednak w całej Polsce.
Trzy lata temu w Opolu urodziła się dziewczynka z zespołem Downa, którą również personel medyczny próbował pozbawić życia w 24 tygodniu ciąży. Po urodzeniu okazało się, że dziewczynka była dużo większa, niż prognozowano. Ciąża mogła być więc bardziej zaawansowana, a lekarze albo popełnili błąd w ocenie wieku albo też celowo go zaniżyli. Dziewczynka zmarła po dwóch dniach, mimo intensywnej terapii.
Jak często mamy do czynienia z żywym urodzeniem podczas prób zamordowania dziecka w wyniku aborcji? Z danych francuskich i duńskich wiemy, że około 15% dzieci w wyniku indukowanego porodu rodzi się żywych. Jak jest w Polsce? Nikt, włącznie z Ministerstwem Zdrowia, nie prowadzi takich statystyk. Możemy być jednak pewni, że te dwa przypadki, które zostały przez media nagłośnione, nie są jedynymi i z makabrą zostawiania konających w męczarniach dzieci po aborcji mamy do czynienia wcale nie tak rzadko, o czym wspomina choćby aborter Romuald Dębski: „W szpitalu podajemy leki wywołujące skurcze. Trwa to od ośmiu do dziesięciu godzin, ale czasami też dwa dni, zależy od tego, czy jest to pierwsza ciąża, czy kolejne, czy wczesna, czy bardziej zaawansowana. Tak samo jak przy normalnym porodzie – boli brzuch, jest krwawienie, jest rozwarcie. Rodzi się dziecko i umiera. Przed samym porodem, czasami w jego trakcie albo sporadycznie zaraz po.” (źródło: „Bez znieczulenia. Jak powstaje człowiek” Marzena Dębska, Romuald Dębski, Magdalena Rigamonti, wyd. PWN, Warszawa 2014, str. 99-100).
[author] [author_image timthumb=’on’]https://proprawodozycia.pl/wp-content/uploads/2015/10/Karolina-Jurkowska.jpg[/author_image] [author_info]Karolina Jurkowska – wolontariuszka w Fundacji Pro-Prawo do Życia[/author_info] [/author]