Ataki na kampanie społeczne Fundacji Pro–Prawo do życia trwają od ponad 15 lat, a ich źródłem jest wiedza aborcjonistów o skuteczności metody, której używamy. W opublikowanym w 2016 roku wywiadzie Gazety Wyborczej znajdują się wypowiedzi Michała Bilewicza psychologa społecznego, kierującego Centrum Badań nad Uprzedzeniami Uniwersytetu Warszawskiego: „Nawet jeżeli uważamy, że aborcja jest po prostu zabiegiem medycznym, jeżeli zobaczymy sceny, które wzbudzą w nas bardzo silne emocje obrzydzenia, zaczynamy postrzegać to jako kwestię moralną. To z kolei ma wpływ na przesunięcie postaw. To nie jest chwilowe, obejrzenie takiej wystawy faktycznie zmienia przekonanie na temat tego, co powinno być prawnie dopuszczalne, a co nie.”, „Ci, którzy chcieliby liberalizacji obowiązującego prawa, powinni (…) walczyć z drastycznymi plakatami, które wywołują obrzydzenie i mają moc przesuwania poglądów.”
Świadomość skuteczności ekspozycji antyaborcyjnych skłania aborcjonistów do nieustannych prób zablokowania kampanii. Nasze wystawy były wielokrotnie fizycznie niszczone, czasami podpalane, wolontariusze prowadzący pikiety byli bandycko atakowani. Wszystko to przyczyniało się do większego zainteresowania opinii publicznej i zwiększenia sprzeciwu wobec aborcji. Hojność darczyńców rekompensowała straty materialne, a wolontariusze mimo prześladowań byli coraz bardziej przekonani o konieczności stosowania tej formy działań.
Aborcjoniści sięgnęli wówczas po prześladowania policyjno-sądowe. Od 2013 roku ponad 120 razy przedstawiciele Fundacji byli stawiani przed sądami za rzekome wywoływanie zgorszenia lub umieszczanie nieprzyzwoitych wizerunków. Ponad 115 razy sądy stwierdzały naszą niewinność, a nadzieje aborcyjnych ekstremistów, że w ten sposób sparaliżują nasza działalność, spełzły na niczym.
Po uchyleniu uchwały przez wojewodę małopolskiego aborcjoniści szukają innych sposobów powstrzymania prawdy o aborcji. Tym razem sięgnęli po uczonych. 21 pracowników Uniwersytetu Jagiellońskiego podpisało się pod listem, w którym domagają się wprowadzenia zakazu ekspozycji zdjęć ofiar aborcji, ze względu na ich rzekomo szkodliwy wpływ na dzieci. Podczas 15 lat prowadzenia kampanii zorganizowaliśmy kilkaset wystaw i kilka tysięcy pikiet z użyciem plakatów, które tak bolą zwolenników aborcji. Nie jest nam znany żaden przypadek dziecka, które ucierpiałoby z powodu naszej ekspozycji. Nie jest to dla nas zaskoczenie, bo od lat dysponujemy rzetelną opinią psychologiczną, pokazującą, że same plakaty nie narażają dzieci na niebezpieczeństwo. Nasze doświadczenia wskazują, że dzieci reagują na ogół obojętnie, ponieważ nie zdaja sobie sprawy z tego, co pokazują zdjęcia. Dzieci, którym opiekunowie wyjaśniają o co chodzi, okazują współczucie wobec ofiar aborcji. Widywaliśmy sytuacje, kiedy opiekunowie próbowali prowokować dzieci do wyrażania sprzeciwu, ale było to bezskuteczne. Osobami, które cierpią z powodu naszych wystaw są zwolennicy aborcji, ponieważ zdjęcia niszczą fałszywe przekonanie, że aborcja „to nic takiego”.
Co ciekawe, aborcjoniści niekiedy uzyskują wsparcie ze strony organizacji pro-life, które unikają w swoich działaniach radykalizmu. Badania organizacji Canadian Center for Bio-Ethical Reform wskazują, że metody, które nikogo nie irytują, nie przynoszą efektów. Można odnieść wrażenie, że niektóry działaczom pro-life bardziej zależy na opinii otoczenia, niż na wyrugowaniu aborcji. Potwierdza to przypuszczenie fakt, że środowiska, które najchętniej atakują prawdę o aborcji, przez dwadzieścia lat popierały ustawę dopuszczającą aborcję eugeniczną.
Środowiska aborcyjne udają obrońców dzieci, a w rzeczywistości bronią swobody zabijania najmniejszych. Tę obłudę łatwo przejrzeć, choć postawa ze strony niektórych działaczy pro-life może to utrudnić.