W swoim wniosku Cox żądała pozwolenia na zabicie dziecka metodą D&E, gdyż jak twierdziła, jest to „najbezpieczniejsze rozwiązanie dla jej zdrowia (…) biorąc pod uwagę fakt, że chce mieć więcej dzieci w przyszłości”.
Tymczasem metoda ta polega na sztucznym rozszerzeniu szyjki macicy, następnie wyrywaniu dziecku szczypcami rąk, nóg i korpusu, a na końcu zmiażdżeniu głowy. Kiedy aborter widzi, że wypływa biała substancja wie, że to mózg. Następnie zdrapuje resztki dziecka i łożyska nożem zakończonym pętelką, a potem układa wszystkie części ciała dziecka, by sprawdzić, czy niczego nie pominął.
Metoda ta zakłada ogromne cierpienia dziecka, które na tym etapie ciąży ma tak rozwinięty układ nerwowy, że odczuwa dużo większy ból niż np. noworodek. Jak ta katorga ma się do tego, że Kate Cox nie chce patrzyć na cierpienia swojej córki? Takie tortury niewyobrażalnie przewyższają jakiekolwiek niedogodności spowodowane zespołem Edwardsa. Również jej płodność, o którą tak zabiega może być wówczas zagrożona, gdyż wzrasta wówczas ryzyko poronienia lub przedwczesnego porodu, krwotoku czy perforacji macicy.
Wreszcie, jak Kate Cox wytłumaczy dwójce swoich urodzonych dzieci, że kazała ich siostrę rozerwać na strzępy tylko dlatego, że była chora? Jak będą się czuły, gdy same zachorują?
Źródło: https://www.lifenews.com…