Czwartkowa pikieta przed Szpitalem Bielańskim była inna. Refleksyjna i spokojna. Każdy miał świadomość tego, po co przychodzi. Nastrój skłaniał nieustannie do refleksji nad tym, czego tu się dokonuje. Oto być może kolejne dziecko traci tam życie, być może wykonuje się właśnie badania prenatalne na 22-tygodniowym dziecku, które za kilka dni otrzyma diagnozę (wróć!) – wyrok śmierci. Potem temu sześciomiesięcznemu dziecku wyrwą rączki i nóżki. Na końcu wyjmą resztę jego ciałka, być może ciągle żywego. Aha, zapomniałam jeszcze dodać – LEGALNIE.
To jest sytuacja w której żyjemy.
Wszyscy obecni są jednak przekonani, że położy się temu kres. Są tu, bo nie boją się brać rzeczy takimi, jakie są po to, by zmienić je na lepsze. Nie kojarzę części osób, choć przeróżnych pikiet było już sporo. To dobrze ? coraz nas więcej, coraz więcej osób zmobilizowanych, zwartych i gotowych do działania. No i rozumiemy się bez słów. Trzeba przyjść, żeby tego doświadczyć.
Płoną już świeczki ustawione w kształcie dziecka przed narodzeniem, stoimy w kręgu przed głównym wejściem do szpitala i rozpoczyna się modlitwa. Dziękczynienie za życie: ? Ukształtowałeś mnie w łonie mej matki. Wysławiam Cię za to, że cudownie mnie stworzyłeś? (Psalm 139), a potem wyznanie grzechu aborcji ?w imieniu kobiet, które przerwały ciążę, ojców, którzy nie stanęli w obronie swych dzieci, personelu medycznego, który gotów jest zabijać dzieci nienarodzone, polityków, działaczy społecznych i osób prywatnych, wszystkich, którzy popierają aborcję?.
Nikt nie nawołuje do niczego przechodniów, ale i tak przystają. Niektórzy zatrzymują się przy nas na chwilę modlitwy. Światła lamp oświecają plakat, który i tak, jak zawsze najgłośniej woła.
{vsig}galerie/pikieta18112011{/vsig}
{flike}
{fcomment}