Dziwi mnie, że czasem obrońców życia nienarodzonych dzieci nazywa się okrutnymi. Że niby zmuszamy do rodzenia – młodociane, zgwałcone, chore albo matki chorych dzieci. I jakie to dramaty (wywlekane choćby do Strasburga) powodujemy przez brak przyzwolenia na morderstwo na życzenie.
Oczywiście, do wykazania absurdalności tych oskarżeń wystarczy choćby fakt, że poród jest naturalnym zakończeniem ciąży, a dzieci nie biorą się z powietrza. Kobieta rodzi dziecko, bo je poczęła na skutek konkretnego, dobrowolnego działania (poza sytuacją zgwałcenia, ale chyba nikt normalnie myślący nie uzna, że można zabić dziecko z powodu czynu jego ojca). Więc trochę logiki i świadomość odpowiedzialności za własne postępowanie, a nie aborcja, są potrzebne zarówno nastolatkom, które nie czują się gotowe na macierzyństwo, jak też osobom, u których istnieją zdrowotne przesłanki, że mogą w ten sposób zaszkodzić sobie bądź dziecku.
Bardziej sensowne od obrony „kompromisu” byłoby więc choćby wprowadzenie do szkół czegoś zupełnie odwrotnego do forsowanej przez środowiska lewicowe „edukacji seksualnej”: by już wtedy uświadomić, że seks to nie zabawa i że ma skutki. A antykoncepcja wcale nie jest niezawodna – zwłaszcza gdy idzie o niebezpieczne zakażenia. Może też powodować niebezpieczne powikłania.
O wiele bardziej na miano okrucieństwa zasługuje choćby milczące przyzwolenie na dyskretnie, cichutko, w szpitalach (!) dokonywany masowy mord na całkowicie niewinnych i bezbronnych ludziach… Tak jak za ważny czynnik występowania przemocy domowej należy uznać wygodne milczenie sąsiadów i znajomych, którym nie chce się psuć spokoju, chodzić po sądach, bo przecież mają własne sprawy.
A tym nieszczęsnym kobietom, które chwalą się dokonaniem „zabiegu” i domagają się jego legalnej dostępności dla wszystkich, po prostu wyrazy współczucia…