Trzeba tu nadmienić, że w domu państwa Bruździńskich nie dochodziło do karczemnych awantur i zachowań patologicznych. Dopóki do mieszkania pod nimi nie wprowadził się sąsiad, który de facto zakłócił ich spokój, nikt nie miał do nich pretensji, a wręcz przeciwnie, sąsiedzi żyli z nimi w zgodzie. Nowemu sąsiadowi przeszkadzały normalne odgłosy zabawy, takie jak śmiechy, czasem przebiegnięcie czy zabawa klockami na podłodze. Jak twierdził, nie mógł w spokoju oglądać telewizji. Trudno tu nie pokusić się o dygresję, że klocki rozwinęłyby go bardziej niż telewizja.
Państwo Bruździńscy po skargach sąsiada postarali się o ograniczenie hałasów. Rozłożyli dywany, co przy dziecku z astmą było zapewne bardziej uciążliwe, dzieci zaczęły bawić się w skarpetkach antypoślizgowych, by nie tupać podczas biegania. Jednak mimo starań rodziny, sąsiadowi przeszkadzały odgłosy codziennego życia, a nawet… hałas inhalatora!
Do złej woli sąsiada doszła zła wola służb, które zajęły się sprawą. Najpierw dzielnicowy policjant pouczył rodziców, że odpowiadają za swoje dzieci – jakby rodzice co najmniej pozwalali dzieciom na skoki z balkonu, zamiast spokojnej zabawy – i skierował wniosek do sądu. Potem było jeszcze straszniej. Matce, która wylegitymowała się przy dzielnicowym, sąd wyrokiem nakazowym wymierzył karę ograniczenia wolności z obowiązkiem wykonania nieodpłatnej kontrolowanej pracy na cele społeczne w wymiarze 20 godzin.
Trauma rodziny i rażąca niesprawiedliwość
Sytuacja odbiła się, rzecz jasna, na całej rodzinie. Kobieta, którą dotknęła tak rażąca niesprawiedliwość, przepłakała kilka dni. Wystraszone były także dzieci, które w nocy budziły się z płaczem, bojąc się, że mama pójdzie do więzienia, bo… się bawiły. Miały przecież do tego prawo!
Sąd skazał więc panią Dorotę, nie przepytując nawet innych sąsiadów. Ci twierdzą, że dzieci są grzeczne, miłe i po prostu bawią się ,jak to dzieci, a cała rodzina jest spokojna. Nie wiadomo, czy sąsiad nie zniszczył właśnie rodzinie życia – na przykład jeśli kobieta wykonywała zawód, w którym istotna jest niekaralność.
W takim klimacie społecznym żyją dziś w Polsce rodziny mające dzieci. Najpierw byle sąsiad może od nich żądać, by dzieci zachowywały się jak… tak naprawdę nawet nie jak dorośli, bo przecież i oni mogą używać inhalatora oraz przebiec czasem z pokoju do łazienki. W rzeczywistości jest to więc żądanie, by tych dzieci nie było. Potem dzielnicowy, zamiast wesprzeć w konflikcie, zwłaszcza że problemem nie były głośne zabawy w nocy, skierował wniosek o ukaranie. Na koniec kobietę skrzywdził sąd. Żadna z tych trzech instytucji: sąsiad – dzielnicowy – sąd nie przerwała łańcuszka.
Rodzina, zwłaszcza ta spokojna, jest idealną pożywką do wyżycia się. Nie „odwdzięczy” się głośną imprezą. W mediach można ją spokojnie hejtować i twierdzić, że „jeśli nie ma się własnego domu, to nie powinno się mieć dzieci, które komuś przeszkadzają”. Gdybyśmy mieli choć odrobinę sprzyjającego rodzinie klimatu, ostatecznie ukarany zostałby sąsiad za nękanie, a dzielnicowy musiałby się tłumaczyć ze skierowania do sądu tak absurdalnego wniosku. Niestety jak widać, nie mamy. A dzieci? Najlepiej dla dzieciofobów gdyby zniknęły. Przecież na placach zabaw też hałasują.