Administracja byłego prezydenta USA Joe Bidena zezwalała wówczas na wysyłanie tabletek aborcyjnych pocztą, co nie tylko zabijało dzieci, ale również narażało życie i zdrowie kobiet. Jak wskazują bowiem najnowsze badania, po zażyciu mifepristonu i mizoprostolu aż 11% kobiet, a nie, jak wcześniej podawano, 0,5%, doświadczyło poważnych komplikacji, a więc ciężkich krwawień, infekcji czy konieczności hospitalizacji.
Chociaż więc stany, w których zakazano całkiem lub znacznie ograniczono możliwość aborcji (np. do 6 tygodnia ciąży czy do momentu wykrycia bicia serca), świętują drastyczny spadek ilości aborcji chirurgicznych, to jednak odnotowana ogromna liczba 1 100 000 zabitych dzieci świadczy o tym, że rynek śmierci przeniósł się w inny obszar. Małe dzieci giną we własnych domach po tym, jak ich matka podała im śmiertelny specyfik, który najpierw odciął im możliwość pobierania pożywienia od matki, a następnie spowodował skurcze macicy.
Ciche, zauważone jedynie przez matkę morderstwo jest takim samym złem jak śmierć Felka, o której od tygodni rozpisuje się cała Polska. Wiek dziecka nie świadczy o mniejszym złu. Mord jest mordem. Feministki podają, że w Polsce rocznie kilkadziesiąt tysięcy dzieci traci życie z powodu pigułek aborcyjnych. Każda z tych aborcji jest tak samo wielką tragedią, choć nie słyszymy o niej w mediach. Dla każdego z tych dzieci jego życie to było całe 100%. Innego nie miał i już nie będzie miał na tej ziemi. Pamiętajmy o tym zawsze i walczmy o prawo do życia dla każdego dziecka.