Aleksandra Musiał: Zacznijmy od szokującej dla wielu tezy: „zwykłe” pigułki antykoncepcyjne mają działanie aborcyjne. Czy to prawda?
Dr n. med. Dorota Łucja Jarczewska: Aborcyjne należy tutaj rozumieć jako wczesnoporonne. I tutaj już od razu napotykamy dwa problemy. Pierwszy problem: nazewnictwa. W świetle definicji WHO o poronności możemy mówić dopiero od momentu zagnieżdżenia zarodka (według definicji WHO ciąża rozpoczyna się w momencie zagnieżdżenia dziecka poczętego w macicy, a nie w momencie zapłodnienia – przyp. A. M.) i w tym sensie pigułki nie działają aborcyjnie, ponieważ działają na fazę po zapłodnieniu, na poczęte dziecko, ale jeszcze przed zagnieżdżeniem. Mogą do zagnieżdżenia nie dopuszczać i pod tym względem mogą przerwać rozpoczęte życie poczęte, ale nie działają po zagnieżdżeniu, więc zgodnie z definicją WHO one nie działają poronnie.
Natomiast jeśli chodzi o sam fakt przerwania życia, które już się poczęło, to działanie pigułek antykoncepcyjnych opiera się na 3 mechanizmach: zmianach w śluzie szyjkowym, hamowaniu owulacji oraz – po trzecie – na zmianie endometrium macicy, czyli wyściółki macicy, której grubość ma zasadnicze znaczenie dla korzystnego zagnieżdżenia się poczętego zarodka. Wszystkie te mechanizmy mogą, ale nie muszą zadziałać. Nie wiemy ile, w jakim procencie, który z nich ma znaczenie. Wydaje się z wszystkich doniesień naukowych, że w przypadku dwuskładnikowych tabletek hormonalnych zasadniczym mechanizmem jest działanie na hamowanie owulacji, natomiast zawsze pozostaje pewien procent ryzyka, że owulacja nie zostanie zahamowana – wtedy zasadniczym mechanizmem niedopuszczającym do ciąży jest zmiana grubości endometrium na tak niską, że uniemożliwia to zagnieżdżenie. Zmiana grubości endometrium w czasie stosowania doustnej antykoncepcji hormonalnej jest faktem – według niektórych autorów u kobiet zażywających pigułki prawidłowe endometrium ma grubość mniejszą od 5 mm, a do zagnieżdżenia zarodka potrzeba minimum 7 mm, a optymalnie powinno to być 10-11 mm. W publikacji „Szkodliwość doustnej antykoncepcji hormonalnej” próbowałam dociec, jaki jest w ogóle procent ryzyka, że do hamowania owulacji nie dochodzi, natomiast ma miejsce poczęcie i blastocysta nie może się zagnieździć. Oczywiście trudno jest tutaj mówić, że ja jako kobieta w danym cyklu mam tyle a tyle procent szans na wystąpienie danego mechanizmu. Może się okazać, że jakaś kobieta ma większe predyspozycje do tego, by jej owulacje nie były hamowane, a inna mniejsze i tego nikt nie jest w stanie zmierzyć ani zbadać. Natomiast wiemy, że dla populacji ogólnej są to liczby rzędu kilkunastu-dwudziestu procent. Są to górne granice dla dwuskładnikowej pigułki antykoncepcyjnej.
Znacznie większy procent jest dla pigułek jednoskładnikowych, progesteronowych, które są stosowane jako tzw. minipigułki, bardzo chętnie przepisywane np. dla kobiet karmiących. I tam odsetki owulacji, mimo stosowania tej pigułki antykoncepcyjnej sięgają nawet 60%, rzadziej 80% kobiet. Tu już jest wyraźny mechanizm niedopuszczania do zagnieżdżenia dziecka poczętego. Warto wprowadzić to rozróżnienie do polskiej debaty publicznej, ponieważ o tym się nie mówi. W USA od lat określa się te „minipigułki” jako pigułki poronne. Tymczasem my to w Polsce wrzucamy do jednego worka, nie rozróżniając.
A.M.: Słuchając Pani dziwi mnie jedno: fakt, że pigułki antykoncepcyjne działają wczesnoporonnie jest powszechnie nieznany. Dlaczego?
Dr D.J.: No właśnie, czy to nie jest zadziwiające? Zastanawialiśmy się też nad tym i mamy w książce rozdział na temat ulotek. Zasadniczo producent środków hormonalnych musi opisać zarówno mechanizmy działania, jak i działania niepożądane. Czasami spotykamy się z takimi określeniami jak „poronienie zapłodnionego jaja”, czyli takie określenia, które nie wskazują na poczęcie się życia, tylko jakąś tam utratę komórki jajowej. Tak to brzmi niejasno. Jak ktoś nie ma ogromnej motywacji, by to zgłębić, to może ulec sugestii, że to nie do końca chodzi o podniesienie ręki na życie poczęte.
Na pewno nie jest w interesie firm farmaceutycznych pisanie explicite o działaniu wczesnoporonnym tych pigułek. Tego jestem pewna. W polskim społeczeństwie wiązałoby się to z refleksją wielu kobiet. Dlatego wciąż jest to bitwa i myślę, że warto jest o to walczyć.
A.M.: Czy mówi się o tym, że stosowanie pigułki może mieć również poważne konsekwencje zdrowotne dla kobiet?
Dr D.J.: Truizmem jest stwierdzenie, że pigułka, ponieważ zaburza naturalną równowagę hormonalną w organizmie, ma też działania niepożądane. Widziałam, że już nawet po stronie zagorzałych zwolenników pigułki krąży liczba, że u 6-10 na 10 tysięcy kobiet dochodzi do zakrzepów, nawet kończących się zgonem i ten fakt w opinii publicznej gdzieś tam istnieje. Jest to najpoważniejsze działanie niepożądane, ale jest jeszcze szereg innych. Dlaczego to ludzi nie przestrasza, dlaczego oni dobrowolnie decydują się na takie ryzyko – to też jest dla mnie pytanie. Dlaczego kobieta zgadza się na ryzykowanie swoim życiem, nawet jeśli jest to promil ryzyka, tego nie wiem. Początkiem naszej dyskusji jest to, że zdrowie kobiety to jest normalnie działający cykl miesiączkowy. To chyba każdy przyzna. Zaburzanie tego i wkładanie palca między drzwi w delikatną równowagę hormonalną zawsze musi mieć swój rewers, swoją drugą, ciemną stronę.
A.M.: W książce Pani Doktor czytamy: Istnieje pewna cenzura, która uniemożliwia publikacje w czasopismach naukowych artykułów o złych skutkach pigułki – podkreśla jeden z ginekologów. – Ostatnio taki artykuł ukazał się w 1996 roku w The Lancet (o negatywnych skutkach gestagenów III generacji), ale kilkanaście firm farmaceutycznych wytoczyło proces i Lancet stwierdził, że obsługa prawna tych procesów doprowadziłaby go do bankructwa, w związku z czym odwołano na łamach pisma tezy z tego artykułu. Od tego czasu podobny artykuł nie ukazał się w żadnym czasopiśmie. Co ten cytat mówi nam o dzisiejszej nauce?
Dr D. J.: Problem polega na tym, że w dzisiejszych czasach projektowanie jakichkolwiek badań, które spełniają prawidłowe kryteria eksperymentu medycznego to są ogromne, ogromne pieniądze. Te pieniądze mają firmy farmaceutyczne, a naukowcy, ideowcy po prostu ich nie mają. W związku z tym takie wzniosłe ideały, że my w nauce szukamy prawdy, po prostu nie są przestrzegane. Oczywiście znam naukowców, którzy próbują łączyć ciasny kaftan obecnej sytuacji ze swoim systemem wartości, jakoś skręcać w tę stronę, w którą prowadzi ich kręgosłup moralny, ale nie jest to łatwe i wielu przypadkach rodzi ogromne frustracje związane z tym, że się w końcu trafia na ścianę i koniec.
A.M.: Na koniec może poszukajmy światełka w tunelu. Widzimy jak jest, widzimy powszechne zakłamanie w tej dziedzinie, ale może dałoby się coś zrobić?
Dr D. J.: Ważne jest popularyzowanie tej wiedzy: czy to artykuły, różne sympozja, informowanie ludzi niezwiązanych z medycyną, którzy nie umieją sobie poradzić w gąszczu różnych argumentów. Właśnie dlatego napisaliśmy razem z kilkunastoma wspaniałymi osobami, którzy zaangażowali się właśnie dla ideału szukania prawdy, tę książkę – i oddźwięk mnie zadziwia. Dostaję sygnały, że ktoś przeczytał ją, i mówi o tym np. w poradni dla narzeczonych.
Mówmy o tym jak najwięcej.
A.M. Dziękuję za rozmowę.
Dr D.J.: Dziękuję.