Swoją wypowiedź profesor oczywiście opatrzył wieloma argumentami, a także zrozumieniem dla osób, które wolą formę związaną z „umieraniem”, bo przywiązali się do swego pupila. Wskazał, iż zwierzę „żre”, a nie je, posiada „sierść”, nie włosy, ma „mordę, pysk, paszczę”, nie buzię albo twarz. Wiele w języku wskazuje, że człowiek stoi nad zwierzęciem i ma mądrze nad nim panować. Zgadzają się z tym zresztą psi behawioryści, którzy dobrze wiedzą, jakie skutki może przynieść nadmierne „partnerstwo z pieskiem”.
Mniej zrozumienia dla profesora mieli „bambiniści” i „zwierzoluby”, którzy kompletnie nie mogli się pogodzić z jego słowami. O ile kulturalna krytyka i dyskusja jest zrozumiała, o tyle wiele komentarzy spokojnie miały znamiona hejtu. Organizacja „Otwarte klatki” stwierdziła, że jest im przykro z powodu „braku empatii” językoznawcy. Aktywista LGBT Damian Maliszewski okazał się ageistą, wytykając Bralczykowi wiek i bardzo śmiało stwierdzając, iż świat w rozumieniu profesora już nie istnieje.
Tymczasem świat wciąż jest taki sam, nawet jeśli słownictwo ewoluuje. Jeśli pies lub kot zdycha naturalnie, zamiast zostać skatowanym, mniejsza o to słownictwo. Szczególnie, że gdy piesek umiera, a nie zdycha, coraz częściej człowiek w łonie matki zostaje terminowany, usuwany, a nie zabijany czy wręcz mordowany. Ba, nie człowiek, a zlepek komórek. Również aborcja eugeniczna została przed wyrokiem TK naprędce przekręcona przez usłużnych aktywistów i dziennikarzy na „aborcję z przyczyn embriopatologicznych”. Bo przecież „embrion patologiczny” to żaden człowiek, a jedynie materiał do usunięcia. Niczym boląca dolna ósemka.
Mało tego, jeśli zabijemy zwierzę, rzucą się na nas bambiniści, życząc nam śmierci w męczarniach. Jeśli zabijemy dziecko przed narodzeniem, ci sami bambiniści stwierdzą, że to jest ok i mamy do tego prawo.
Świat lewicowych celebrytów i mediów to świat pełen hipokryzji – ale to nic dziwnego. Jest to wręcz pewna niezmienność. Podobnie jak fakt, że od poczęcia mamy do czynienia z człowiekiem i nie wolno nam go mordować. Nawet jeśli człowieka odczłowieczymy „językowo”.