Przybyliśmy na miejsce spotkania już po 11:00. Nauczeni doświadczeniem z WOŚP – gdzie zadaniowi urzędnicy bezprawnie rozwiązali naszą pikietę, liczyliśmy się z możliwością tzw. „powtórki z rozrywki”.
Nie pomyliśmy się ani odrobinę. Bojowy urzędnik, uzbrojony w skórzaną teczkę, czekał już na nas na miejscu pikiety. Próbował coś perswadować, ale jak rozmawiać o ewentualnej pikiecie skoro ona jeszcze nie ma miejsca? Ba! Może organizatorzy zmienili zdanie i w ogóle jej nie zawiążą?
W tamtym momencie byliśmy dla siebie tylko nieznajomymi ludźmi przebywającymi akurat w tym samym miejscu o tej samej porze. Argument nie trafiał do mężczyzny, jednakże ignorancja jego gorączkowych prób spowodowała, iż udał się do służb mundurowych w poszukiwaniu ratunku.
Policjant, który do mnie podszedł, powiedział:
– Czy Pani wie, że to nie jest ulica Cegielniana?
– Ale ja nie zgłaszałam wydarzenia NA ulicy Cegielnianej a PRZY. Czy stoimy PRZY tej ulicy? – wskazałam na dużą tablicę informacyjną po mojej lewej stronie.
Policjant przytaknął głową i odszedł. I tu wkroczyły kolejne służby mundurowe.
– Czy Pani wie, że to jest uczelnia prywatna?
– Czy teren, na którym stoimy jest terenem prywatnym? – zapytałam.
– Ale ja Pani tłumaczę, że uczelnia jest prywatna! – człowiek w mundurze nie znosił sprzeciwu.
– W myśl ustawy o zgromadzeniach publicznych możemy odbyć naszą pikietę na otwartej przestrzeni dostępnej dla nieokreślonych imiennie osób. Teren jest nieogrodzony, czyli dostępny dla każdego, tak? Czy ludzie przybywający na wydarzenie są Państwu znani z imienia i nazwiska? – zapytałam.
Mężczyzna zaniechał dalszej dyskusji z braku racjonalnych argumentów.
Zauważyliśmy, że urzędnik wydelegowany przez prezydenta wraz z grupą policjantów gorączkowo przerzucał dokumenty z tajemniczej teczki, jakiś policjant gdzieś dzwonił. Kolejną próbę rozwiązania pikiety czas zacząć!
Nasze banery (trzy sztuki) były już przygotowane na chodniku, gotowe, by je podnieść i pokazać przechodniom. Megafon z nagraniami czekał na włączenie. Przyjechały media. To był ten czas! Podnosimy!
Wszystkie trzy banery z adekwatnym przesłaniem zostały podniesione, megafon zaczął wybrzmiewać, odbijając się dźwiękiem od wysokich budynków. Przybywający na wydarzenie, z pustymi sercami wpiętymi do klap ubrań, wyrażali swoją wściekłość na różne sposoby.
Pluli, rzucali inwektywy, ktoś próbował powalić baner, pewna kobieta próbowała mnie uderzyć.
Trzymaliśmy w rękach broszury o edukacji seksualnej, w razie gdyby pani Nowacka niespodzianie chciała wyjść ze spotkania i wreszcie zapoznać się z tym, o czym pewnie nie ma wiedzy. Może nie doczytała. Bo przecież żaden racjonalnie myślący człowiek nie chciałby deprawować małych dzieci! I sprowadzać ich do obiektów seksualnych.
Nasza pikieta trwała nie tylko przez całe spotkanie z Rafałem Trzaskowskim, ale do ostatniego uczestnika, opuszczającego teren tegoż spędu. Kandydatem, który rzucał na spotkaniu frazesami i nie pozwolił na zadanie pytań z publiczności. Ot, wyszedł, wydukał wyuczone frazesy, po czym wsiadł do samochodu i szybko odjechał.
Ludzie wychodzący z wydarzenia byli na nas wściekli. Stek kloaki padający z ust pięknie wyglądających pań i panów zawstydziłby niejednego amatora wulgaryzmów. Diabelska nienawiść dla poczętych, zagrożonych aborcją dzieci, rozlewała się po chodniku i spływała do kanalizacji. A my trwaliśmy, bo nie byliśmy tam dla siebie. Byliśmy wyrzutem dla tych, którzy popierają satanistyczny porządek świata – śmierć, zniszczenie i degenerację. Dzieci nienarodzone dopominały się sprawiedliwości.
Wyszliśmy na ulicę do tych, którym Bóg dał kolejną szansę na nawrócenie. Od nich zależy, czy skorzystają z tej szansy.
Artykuł o naszej pikiecie w lokalnych mediach można przeczytać tutaj.
