„Pewnej nocy koleżanka pielęgniarka niosła dziecko, które zostało abortowane, ponieważ miało zespół Downa do naszego brudnego pomieszczenia gospodarczego, ponieważ tam były zabierane te, które przeżyły. Nie mogłam znieść myśli, że to cierpiące dziecko będzie umierało samo, więc kołysałam je przez 45 minut, przez które żyło. Miał 21 do 22 tygodni, ważył około pół kilograma i był mniej więcej wielkości mojej dłoni. Był zbyt słaby, by zbytnio się poruszać, zużywał całą swoją energię próbując oddychać. Pod koniec był tak cichy, że nie mogłam stwierdzić, czy jeszcze żyje, chyba że podnosiłam go do światła, by zobaczyć czy jego serce nadal podbija ścianę klatki piersiowej. Kiedy ogłoszono jego zgon złożyłam jego małe ręce na klatce piersiowej, owinęłam go w maleńki całun i zaniosłam go do szpitalnej kostnicy, gdzie zabieraliśmy naszych wszystkich zmarłych pacjentów.”
Po tym wydarzeniu Jill Stanek zrezygnowała z pracy w Christ Hospital. Sam szpital przyznał, że „10 do 20%” abortowanych dzieci „żyje przez krótki czas” po aborcji.
W Polsce ponad 90% jest abortowanych właśnie z powodu podejrzenia choroby. Są to dzieci w wieku opisywanego wyżej dziecka lub starsze, bo dzieci zabija się nawet do 24 tygodnia ciąży. Niektóre, choć nie prowadzi się oficjalnych statystyk przeżywają własną aborcję i umierają w męczarniach, czasami godzinami dusząc się z powodu niedostatecznie wykształconych płuc. Nikt ich nie ratuje, bo personel medyczny uważa zostawianie noworodków na śmierć za … kontynuację „nieudanej” aborcji. A gehenna tych dzieci trwa. W Polsce przeciętnie troje dzieci umiera dziennie w taki sposób.
Zróbmy wszystko, by powstrzymać to barbarzyństwo!
Źródło: https://www.lifenews.com/…alone/