Był początek Roku Pańskiego 1979. Moja siostra Małgosia miała już wtedy 16 lat. Była jedynaczką. Do czasu.
Irena, moja mama, przypuszczała, że po kilkunastu latach znów jest w ciąży. Postanowiła więc wybrać się do ginekologa na badania. Trafiła do pani dr Janiny.
Pani doktor po krótkich badaniach potwierdziła stan błogosławiony. Wiedząc, że moja mama ma 38 lat, bez żadnego większego namysłu stwierdziła: „Pani chyba zwariowała, żeby w tym wieku zachodzić w ciążę! Co pani sobie myśli? Pani jest jakaś nienormalna! Albo pani się coś stanie, albo dziecko się chore urodzi”. I od ręki pani Janina wypisała skierowanie na aborcję, szybko zaopatrując je w pieczątkę. Nie zwracała uwagi na łzy mojej mamy, która chciała ją prosić o pomoc, ale nie tego rodzaju. Według pani doktor, aborcja była jedynym właściwym wyjściem z sytuacji, inne nie wchodziły w grę.
Nie wiem tak naprawdę, dlaczego mama zabrała to skierowanie. Ale widzę w tym wpływ Opatrzności Bożej – ten mały, pożółkły, poszarpany świstek o rozmiarach ludzkiej dłoni genialnie spełnia swoje zadanie. Miał mi przynieść śmierć, a tymczasem wielu ludziom przynosi opamiętanie. O całej sytuacji dowiedziałem się od mamy dopiero w wieku mniej więcej 24 lat, na kilka tygodni przed moimi święceniami diakonatu. Słuchałem słowa po słowie jak wryty… A największy szok przeżyłem, gdy wziąłem w ręce tę małą karteczkę… Była wtedy w fatalnym stanie, ale miała niesamowitą moc. Nikomu nie życzę, by znalazł się w podobnej sytuacji. Naprawdę czymś przedziwnym, wręcz przerażającym jest trzymać w dłoniach wyrok śmierci na samego siebie…
Ten smutny fragment historii mojego życia jeszcze sprzed narodzenia postanowiłem zachować. Zalaminowałem skierowanie. Od tego momentu zaczęły się dziać niesamowite rzeczy. Ta mała kartka zdołała powiedzieć więcej niż ja.
Przez kilkanaście miesięcy odbywałem praktykę diakońską w Słupsku. Co jakiś czas prowadziłem w jednym z kościołów nauki przedmałżeńskie dla narzeczonych z regionu. Byłem jednym z prowadzących. Podział nauk był stały. Zawsze przypadał mi odcinek o antykoncepcji i aborcji. Zaczynałem od tego pierwszego. Właściwie zawsze, gdy próbowałem wyjaśnić katolicki punkt spojrzenia na antykoncepcję, spotykałem się z pewnego rodzaju drwiną słuchaczy; było to widać w ich twarzach i delikatnych uśmiechach. Potem przechodziłem do problemu aborcji. I o dziwo nawet przy tak drastycznej sprawie też widziałem lekkie uśmiechy narzeczonych i wzrok wbity gdzieś w posadzkę. Zawsze naukę kończyłem w ten sposób: „Pewnie wydaje wam się, że mówię tak negatywnie o aborcji, ponieważ jestem jednym z noszących sutannę i po prostu tak mówić powinienem. Poza tym co ja – taki młodzik – mógłbym o tym wiedzieć? Otóż rzeczywiście, muszę tak mówić o aborcji, by pozostawać w jedności z Kościołem. Ale mam też swój własny powód, dla którego nigdy aborcji nie zaakceptuję. Ten powód jest tutaj”. I w tym momencie wyjmowałem ten mały, niepozorny wyrok śmierci na mnie. Wyjaśniałem co to takiego. I za każdym razem wszystkie uśmiechy znikały jak ręką odjął. Zalaminowane skierowanie na aborcję przechodziło między ławkami z rąk do rąk. Narzeczeni w milczeniu opuszczali świątynię.
Wracając do wydarzeń sprzed moich narodzin…
Moja mama w milczeniu i ze łzami w oczach opuszczała gabinet ginekologiczny. Nie otrzymała żadnej innej pomocy. Żadnej prawdziwej pomocy.
Przyszedłem na ten świat w godzinach porannych dnia 22. października. Byłem miesięcznym wcześniakiem. I to właściwie jedyne odstępstwo od ciążowych reguł, których tak bardzo „bała się” pani doktor. Żyję do dziś i mam się nieźle. Nie cierpię na żadną nadzwyczajną przewlekłą chorobę, która byłaby wynikiem ciąży w późnym wieku mojej mamy. Również mamie nic złego się nie stało. Ma dziś 74 lata. Ja 35. Jestem ostatnim dzieckiem swoich rodziców, od prawie 9 lat kapłanem diecezjalnym. I to, co mogę dziś szczerze powiedzieć:
CHWAŁA PANU ZA DAR ŻYCIA!
ks. Patryk Adamko
_______________________
Pomóż nam powstrzymać aborcję, dołącz:
www.proprawodozycia.pl/podpisy