Chociaż mówi się, że genezą powstania ustawy „za życiem” była chęć przekonania matek, by nie zabijały chorych dzieci, to prawda jest inna. Tuż bowiem przed nim PiS, który od lat deklarował chęć przywrócenia prawa do życia chorym dzieciom odrzucił projekt inicjatywy ustawodawczej, który zakładał ich pełną ochronę. Głosy kilkuset tysięcy obywateli zostały wyrzucone do kosza ze względu na interes polityczny i niechęć do angażowania się w sprawy, które mogłyby wywołać burzę. Program przewrotnie nazwany „za życiem” (przewrotnie, bo przecież szansa zagłosowania „za życiem” właśnie została odrzucona) miał być takim ochłapem rzuconym co bardziej zrozpaczonym zwolennikom PiS i zapewne tym posłom Prawa i Sprawiedliwości, których gryzło sumienie z powodu przyłożenia ręki do zabijania blisko tysiąca polskich dzieci rocznie.
Oczywiście program nie zdał rezultatu. Dlaczego? Bo jeśli ktoś w ogóle rozważa zabicie swojego dziecka, to znaczy że jego sumienie nie rozróżnia dobra i zła. A ktoś, kto nie rozróżnia dobra i zła funkcjonuje na zasadzie interesu i opłacalności. W jego mniemaniu 4000 tysiące złotych za „użeranie się” przez całe życie z chorym dzieckiem to żaden interes. Dla człowieka sumienia natomiast życie ludzkie jest bezcenne. Ma on świadomość, że każda osoba jest niepowtarzalna, ma swoją godność i przyrodzone prawo do życia. Tego prawa broni się tylko poprzez prawny zakaz zabijania. Wszelkie inne ustawy nie zamkną ludziom oczu na fakt, że żyjemy w kraju, w którym na niewinnych można wydać wyrok śmierci. Jeśli więc mamy przyzwolenie na zabijanie, to i znajdują się tacy, którzy z tego pozwolenia skwapliwie korzystają.