Dziennikarka pisze, że polskie dzieci mają najczęściej w Europie kontakt z pornografią (7 na 10 z nich). Maluchy dostają od rodziców smartfony bez blokady rodzicielskiej takich materiałów i mają w zasadzie nieograniczony dostęp do wszelkich szkodliwych treści. Zaledwie co dziesiąty rodzic instaluje swoim pociechom program kontrolujący w telefonie. Powoduje to, że dzieci trafiają na strony z twardą pornografią, a w skrajnych przypadkach np. nawet na zoofilię. To skutkuje poważnymi problemami psychicznymi, a w tekście jest mowa głównie o dzieciach, które nie ukończyły 10 – roku życia.
„Przed 7. rokiem życia dziecko nie ma jeszcze zdolności myślenia abstrakcyjnego, nie będzie więc nawet potrafiło zorientować się, co konkretnie sprawiło, że czuje się źle, nie może spać, jeść, skupić się, zaczęło moczyć się w nocy, wymiotować. Ale także 10-latek może długo nie kojarzyć tych faktów.” – opisuje autorka skutki oglądania pornografii przez dzieci, które niedawno zaczęły naukę w szkole podstawowej.
W innym miejscu czytamy: „Seksuolog Michał Pozdał w pracy klinicznej spotyka się z sytuacjami, gdy 9-, 10-, 11-letni chłopcy masturbują się przy pornografii, nie mając jeszcze wytrysku. Część odtwarza traumę. Część szuka dopaminy.– Mózgi reagują na kontakt z nowymi mediami wyrzutem dopaminy, która pobudza układ nagrody. Podobnie może działać na dziecko oglądanie pornografii. To koktajl, który szczególnie mocno uzależnia – mówi Pozdał. Z badań wiadomo, że mniej więcej co piętnasty 11-latek ogląda filmy i zdjęcia porno co najmniej raz w tygodniu.”
Dobrze, że takie informacje są nagłaśniane i alarmuje się rodziców. Problem w tym, że czytając tekst lewicowej „Polityki”, ma się wrażenie, że autorka chciałaby gasić pożar benzyną. Jako receptę podaje bowiem….rozmowę o seksie z czterolatkami, powołując się przy tym na WHO, czyli Światową Organizację Zdrowia, co jest oczywistym nawiązaniem do edukacji seksualnej właśnie według standardów tej organizacji.
Seksedukatorzy promują pornografię
Nie ma wątpliwości, autorka zajmuje w ten sposób stanowisko w sprawie toczącego się obecnie w Polsce sporu o tak zwaną edukację seksualną.
„Założywszy blokadę, trzeba przejść do meritum. Rozmów o poczuciu własnej wartości, o tym, co to znaczy być dziewczyną/kobietą, chłopakiem/mężczyzną. O seksie. Według WHO o tych sprawach należy rozmawiać już z czterolatkami. Albo wcześniej, jeśli dzieci chcą pytać. Nie tylko po to, by przekazać wiedzę, ale by przyzwyczaić dziecko, że seksualność jest normalnym tematem do rozmowy.” – czytamy w artykule.
Rozmowa o seksie z kilkulatkami jest zdaniem „Polityki” receptą na plagę pornografii i onanizmu. Jednak w innym tekście, który niedawno ukazał się na łamach tygodnika, psycholog Marta Niedźwiedzka przekonywała, że rodzice nie mają odpowiedniej wiedzy i kompetencji, aby to robić. Co zatem zostaje? Obowiązkowa edukacje seksualna według standardów WHO.
Jest w tym jednak poważna sprzeczność, ponieważ nieprawdą jest, aby program edukacji seksualnej zawierał ostrzeganie dzieci i rodziców przed pornografią. Co więcej, bez problemu można spotkać się z wypowiedziami, w których tak zwani eksperci z tej dziedziny nie widzą nic złego w korzystaniu z niej. Informował o tym niedawno program telewizyjny „Alarm” (link do audycji pod tekstem).
Działaczki kilku organizacji zachwalają masturbację przedszkolaków, a jedna z nich uważa oglądanie filmów pornograficznych przez dzieci za korzystne.
„W ten sposób (dzieci) doznają przyjemności, rozluźnienia, a ponieważ mają bardzo dużo na co dzień stresów, na przykład rodzice, szkoła i tak dalej, to to jest metoda na rozluźnienie” – mówi o masturbacji „edukatorka” widoczna na nagraniu.
„Nie ma nic złego w oglądaniu pornografii. To może być i edukacyjne i inspirujące”. – twierdzi inna seksedukatorka.
Za niekonsekwencję można uznać krytykę „Polityki” wobec oglądania przez dzieci pornografii i onanizm, a z drugiej strony promocję praktyk rodem z edukacji seksualnej, która zachęca dzieci do masturbacji i prowadzi do przedwczesnego pobudzenia.
Nie wolno przy tym zapominać, że lekcje o seksie nie są jedynie niegroźną rozmową rzekomo dopasowaną do ich potrzeb i ciekawości dzieci (mowa o maluchach od czwartego roku życia). Tak przedstawiają ją pracownicy WHO i „Polityka”. Zupełnie przemilcza się ogólnodostępne informacje dot. tego, jak zajęcia z seksedukacji wyglądają w rzeczywistości. Pomija się to, że czterolatki są uświadamiane w krajach Europy Zachodniej (np. w Szwajcarii) pluszowymi waginami i drewnianymi penisami.
Przemilcza się, że dewianci podający się za seksedukatorów wydają poradniki dla wychowawców i rodziców, mówiące o tym, że powinno się zachęcać kilkuletnie dzieci do wzajemnego dotykania się w ramach zabawy w doktora – również w miejscach intymnych.
Nie ma wątpliwości, że przedszkolakom zabiera się w ten sposób dzieciństwo, proponując temat, którym w naturalny sposób w tym wieku by się nie zajmowały.
Pornografia szerząca się wśród małych dzieci z pewnością jest problemem, ale przypuszczenie, że przedwczesne rozmowy o seksie mogą doprowadzić do tego, że dzieci będą bezpieczniejsze jest niesamowitą naiwnością lub bezczelną manipulacją.
Ten drugi wniosek można przyjąć obserwując lewicową linię „Polityki” i pochlebne przedstawianie w artykułach postulatów autorstwa lobby homoseksualnego. Podobną wizję świata dzieci poznają podczas edukacji seksualnej. Nauka o różnorodnych zachowaniach seksualnych, w tym pomiędzy osobami tej samej płci, czy uczenie się o wielu możliwych tożsamościach płciowych znajduje się w wytycznych WHO.
Tekst „Polityki” stanowi w każdym razie dowód na pewne rozdwojenie. Z jednej strony autorka dostrzega problem oglądania przez dzieci pornografii i masturbacji, a z drugiej strony podaje (być może musi) jako autorytet WHO, która w swoich standardach promuje przecież masturbację czterolatków.
Źródła:
https://www.tvp.info/42659501/…inspirujace
https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/…cyberporno