Teoretycznie wydaje się, że rodziców dziecka ze złym rokowaniem nikt nie zmusza do zabicia go. Jednakże lekarze przyzwyczajeni już do zabijania chorych dzieci nie uważają takiego życia za ważne, twierdząc że przecież rodzice mogą spróbować jeszcze raz. Co więcej statystyki hospicjum perinatalnego pokazują, że kobieta, która od lekarza prowadzącego ciążę usłyszy, że jej dziecko ma wskazania do aborcji, to w 80% przypadków zdecyduje o zabiciu go, bez względu na to, co powie mąż, psycholog czy rodzina.
Gdyby aborcja była zakazana, badania prenatalne mogłyby odzyskać swoją wartość, co więcej przyczynić się do rozwoju medycyny prenatalnej, a także do ratowania większej ilości noworodków. Taką szansę dostała kilka miesięcy temu w Wielkiej Brytanii mała Vanellope Hope Wilkins, która urodziła się z sercem na zewnątrz. Po przeprowadzeniu kilku operacji, udało się lekarzom umieścić serce w klatce piersiowej, a mała wraca do zdrowia. Była to dopiero pierwsza taka próba, ponieważ do tej pory wszystkie dzieci z tą wadą były zabijane przed narodzeniem. Również matka Vanellope słyszała nieustanne propozycje aborcji. Gdyby zaś zabijanie dzieci nienarodzonych było nielegalne, medycyna prenatalna już dawno mogłaby się wyspecjalizować w operowaniu takiej wady, a rodzice Vanellope w spokoju czekaliby na jej narodziny i operacje, które nie byłyby już pionierskie, ale standardowe, o większej szansie powodzenia.
Czasami mówi się, że decyzja o zabiciu dotyczy wyłącznie matki, a nawet, że jest jej prawem. Tymczasem to „prawo” nie tylko zabija dziecko, ale wpływa na mentalność aborcyjną lekarzy i sprawia, że ginekologia zamiast się rozwijać pogrąża się w coraz głębszym regresie moralnym i medycznym.