Niepełnosprawny nie może nie walczyć z aborcją! – świadectwo Bawera Aondo-Akaa

Urodziłem się 32 lata temu w Krakowie w szpitalu im. Rydygiera, w okresie w którym aborcja była dostępna „na życzenie”. Byłem wcześniakiem, dlatego po moim urodzeniu zachorowałem na bakteryjne zapalenie opon mózgowych, co spowodowało moją niepełnosprawność – porażenie ruchowe. Nie jestem w stanie podać sobie sam kubka z kawą, czy zjeść bez pomocy innych. W Belgii od roku 2014 takie dzieci są poddawane „aborcji postnatalnej” czy „eutanazji dzieci”, czyli krótko mówiąc gdybym urodził się tam teraz, mógłbym zostać zamordowany.

Moja Mama miała wówczas 19 lat. Była zszokowana tą sytuacją, ale pokochała mnie. Myślała wprawdzie o domu opieki społecznej, ale wówczas warunki tam panujące były fatalne, więc Mama postanowiła, że mnie wychowa mnie, tak jak pięcioro mojego młodszego rodzeństwa, pomimo tego, że wychowywałem się bez ojca.

Moja niepełnosprawność Nie przeszkadzała mi w tym, bym ukończył przedszkole dla niepełnosprawnych, a potem już szkołę wspólnie z ludźmi pełnosprawnymi. Katolickie Stowarzyszenie Osób Niepełnosprawnych i Ich Przyjaciół – Klika (przy oo. Dominikanach) pomogło mi potem bardzo przy studiach magisterskich i doktorskich.

Dlaczego działam w Fundacji Pro-Prawo do Życia? Osoba niepełnosprawna nie może nie wspierać walki o dzieci zagrożone aborcją, bo byłoby tak jakby murzyn w okresie niewolnictwa popierał niewolnictwo.

Do Fundacji trafiłem w 2013 roku przez mojego przyjaciela Krzysztofa Reszkę. Prowadzenie polemik w Internecie już mi nie wystarczało. Ja lubię stać na froncie, robić coś realnie. Chciałem realnie i efektywnie wpływać na postrzeganie aborcji, tak by to miało skutki dla dzieci nienarodzonych.

Pamiętam ten dzień. Byłą zima, na pikiecie stały 3 osoby. Nie mogłem wprawdzie patrzeć na banery aborcyjne, ale nie przyszedłem przecież na „piknik u cioci”. To nie jest piknik. To jest wojna. Cywilizacja śmierci walczy z cywilizacją życia i każdy może tu dołożyć swoją cegiełkę. Przez to zmieniamy naszą rzeczywistość. Najbardziej lubię zwykłe pikiety, na których nic się nie dzieje, bo niewielu ludzi lubi trwać, a trwanie na froncie zmienia świat. Jest to też sprawdzian męskości, bo wychodzisz ze swojego ciepłego domu, konfrontujesz się z ludźmi, ich spojrzeniami.

Z biegiem czasu moja funkcja w Fundacji się zmieniała ze zwykłego wolontariusza ku coraz bardziej odpowiedzialnym zadaniom. Pamiętam jak na pikiecie w Brukseli policja belgijska zaczęła łamać banery, przewracać wolontariuszy. Pierwszy raz bałem się o swoje życie.

W czerwcu 2017 roku dostałem propozycję od zarządu Fundacji by być koordynatorem Fundacji na Śląsku. Zgodziłem się. Wcześniej często bywałem na Śląsku, ludzie z komórek Fundacji mnie kojarzyli. Dostałem też talent przywódczy od Pana Boga, więc staram się go mnożyć. Ponieważ jestem osobą z niepełnosprawnością, to wszystkiego nie zrobię. I bardzo dobrze! To motywuje ludzi do czynnego zaangażowania. Wiedzą, że sami też coś muszą zrobić, wziąć banery, zawieźć coś samochodem.

Staram się również nagłaśniać sprawę o którą walczymy w mediach.

Chciałbym też zaapelować do innych osób z niepełnosprawnościami, by włączyły się w nasze działania. Sami korzystamy przecież z dobrodziejstw płynących od ludzi, rodziny, przyjaciół. Jeśli inne osoby z niepełnosprawnością są mordowane, to naszym obowiązkiem jest walczyć czynnie i realnie z haniebnym procederem aborcji. To wynika po prostu z bycia człowiekiem. Jeśli ktoś chciałby się włączyć w działania Fundacji, to zapraszam na stronę proprawodozycia.pl.

 

Więcej interesujących treści

Wesprzyj naszą działalność:

. PLN