Szukaj
Close this search box.

Na kogo wydajesz wyrok?

whoKiedyś podczas katechezy w gimnazjum, zadałam pytanie: „Co myślicie o aborcji? W jakiej sytuacji można zabić dziecko?" Odpowiedzi były różne: zagrożenie życia matki, chory „płód", choroba genetyczna dziecka. „A skąd wiemy, że „płód" jest chory, albo będzie nienormalny?" Z badań lekarskich, z opinii lekarzy.

Opowiedziałam wtedy historię, którą usłyszałam kiedyś od pewnej kobiety.

whoKiedyś podczas katechezy w gimnazjum, zadałam pytanie: „Co myślicie o aborcji? W jakiej sytuacji można zabić dziecko?” Odpowiedzi były różne: zagrożenie życia matki, chory „płód”, choroba genetyczna dziecka. „A skąd wiemy, że „płód” jest chory, albo będzie nienormalny?” Z badań lekarskich, z opinii lekarzy.

Opowiedziałam wtedy historię, którą usłyszałam kiedyś od pewnej kobiety.

Było to jakieś 38 lat temu. Do szpitala zgłosiła się kobieta z wioski, której stan zdrowia dawał wiele do życzenia – diagnoza: carcinoma. Po rzetelnych i wszechstronnych badaniach lekarze orzekli, że należy wykonać natychmiastową operację. Problem zaczął się po ostatnim badaniu: „Pani jest w ciąży! Proszę, tu jest skierowanie – aborcja”. Kobieta wzięła kwitek i… wyszła. Podarła go za drzwiami.

Nie mogła poddać się operacji, bo musiałaby zabić swoje dziecko, a i leków brać nie mogła z wiadomych powodów. Lekarz tłumaczył: „Ma pani dwójkę wymarzonych dzieci – chłopca (2 latka) i dziewczynkę (4 latka). A to dziecko, nawet jeśli się urodzi – będzie nienormalne, o ile w ogóle przeżyje. Ryzyko jest zbyt wielkie, bo albo pani, albo dziecko – któreś z was nie przeżyje! Proszę pomyśleć o tych dzieciach, które już są, warto dla nich żyć dalej!”

„I co wy na to? – zadałam pytanie przerywając opowieść – co byście zrobili na miejscu tej kobiety?” Rozgorzała gorąca dyskusja: „Przecież są tamte dzieci, takie malutkie, po co ryzykować życie matki? Dla nich jest potrzebna matka!” – powiedziała dziewczyna. „Skoro to dziecko ma być i tak nie normalne, to po co ma się męczyć żyjąc? Jego życie będzie tylko męczarnią i dla niego i dla otoczenia!” – wołał chłopak. „A jeśli lekarz się pomylił? Jeśli dziecko urodzi się zdrowe i matce nic nie będzie?” – próbowałam tłumaczyć. „Bzdura! – usłyszałam zdecydowaną odpowiedź – skoro lekarze tak stwierdzili, to widocznie mieli ku temu powody. To zbyt wielkie ryzyko i średniowiecze, takie bezsensowne <>!”. „Poza tym, jak już siostra wspominała – mówił młody chłopak z nonszalanckim uśmieszkiem na twarzy – ta kobieta była ze wsi i zapewne była nie wykształcona, i żyła w średniowiecznym zakłamaniu swojego wiejskiego otoczenia, że <> to już człowiek…” Tu usłyszałam śmiech kilku osób. „Człowiek jest stworzony, by być szczęśliwym, a skoro od razu wiadomo, że dziecko miałoby cierpieć, to może bardziej humanitarnie byłoby je po prostu unicestwić jeszcze przed urodzeniem, by zaoszczędzić mu cierpienia, a nam wydatków na jego ewentualne leczenie i rehabilitację”.

Chcąc sprostować – dodałam: „Kobieta pochodziła ze wsi, ale była wykształcona, i to w dodatku muzycznie. Była nauczycielem i wychowawcą, swego czasu piastowała nawet urząd dyrektora pewnej placówki kulturalnej”. Zobaczyłam kilka drwiących uśmiechów, ale dyskusja jakby zmieniła ton na delikatniejszy. „A zna siostra tę kobietę? Żyje jeszcze?” – padły wreszcie pytania. „Znam – odparłam – i wiem, że żyje, bo się z nią widziałam podczas wakacji”. „A co z dzieckiem?”- dorzucił ktoś z bocznych ławek. „A jak myślicie?” – pytałam z wielką powagą. „Kto jest za tym, że przeżyło?” Niepewnie uniosło się kilka rąk. „A jak reszta klasy uważa? – rozejrzałam się – dzieciak przeżył?” Usłyszałam z końca sali niepewne – „no chyba nie”. „To zrobię wam niespodziankę…” zawiesiłam głos obserwując w ciszy reakcje uczniów – widziałam oczy pełne napięcia, i znaków zapytania…zapadła cisza oczekiwania…

„Tak, kochani młodzi sędziowie – ten dzieciak, to ja! – odparłam z uśmiechem – A ta kobieta, to moja mama.” Zapadło głuche milczenie, które przerwał dzwonek za drzwiami. To była jedna z niewielu lekcji, z której uczniowie wychodzili w ciszy, lekko zawstydzeni, bo przecież chcieli zabić swoją katechetkę 🙂

Cóż, a ja żyję pomimo diagnoz i przewidywań lekarskich. Moja mama urodziła po mnie jeszcze dwójkę dorodnych dziewuszek. Co do mojej „normalności” – czasem zastanawiam się czy tutaj lekarze nie mieli racji, bo kiedy wybrałam drogę Konsekracji – czasem ludzie pukają się w głowę, tylko nie wiem czy to dotyczy mnie czy ich?

Zawsze będę dziękować mojej Mamie, za jej odważną postawę, nie tylko w tej sytuacji – bo ona była i jest odważna do tej pory i od dawna, od najmłodszych lat. Kiedy się dowiedziałam, że moja Mama była w pewnym sensie więźniem politycznym w 1953 roku, to aż usiadłam z wrażenia… Ale to już inny temat.

{flike} 

...

Więcej interesujących treści

Wesprzyj naszą działalność:

. PLN