Co takiego powiedziała profesor socjologii, że jej słowa wywołały oburzenie i w rezultacie wspomnianą skargę? Przede wszystkim, nazwała aborcję morderstwem. „Studenci” czyli tak zwana „lewica oburzona”, uznali to za nadużycie, gdyż aborcja w pewnych przypadkach jest w Polsce legalna. Czy to jednak wina profesor UŚ, że zabijanie jest w Polsce legalne? Czy też „studenci” powinni raczej winić o to partię rządzącą, która skrzętnie chowa kolejny projekt antyaborcyjny w szufladzie?
Oprócz tego, studenci mieli dowiedzieć się, że „stosowanie wkładki domacicznej to aborcja”. Rzeczywiście, ma ona działanie antynidacyjne, a więc zabija powstały już po zapłodnieniu organizm. Takie działanie może mieć również w pewnych przypadkach pigułka antykoncepcyjna, o czym również wspomniała pani profesor. Padła także informacja, że rodzina składa się z mężczyzny oraz kobiety. „Nie przyszło jej do głowy, że wśród studentów mogą być osoby homoseksualne i to je obraża” – komentuje głosem „studentów” Gazeta Wyborcza. Czy jednak można winić profesor socjologii, że kogoś obraziła prawda?
Prócz tego, na zajęciach była mowa o eutanazji. Profesor wspomniała, że coraz częściej w krajach zachodnich wykonuje się ją bez zgody osób starszych, dla wygody rodzin. Wyraziła też opinię o ideologii gender, którą porównała do komunizmu oraz o żłobkach, które mają krzywdzić dzieci – miała do takiej opinii pełne prawo. Mimo to trwa postępowanie wyjaśniające, a sprawą zajmuje się rzecznik dyscyplinarny uczelni.
Gdyby profesor Uniwersytetu Śląskiego ubrała się na czarno i opowiedziała się za zabijaniem nienarodzonych, jak zrobiło to wielu profesorów, namawiając do tego studentów, Wyborcza biłaby jej brawa, wspominając o prawie do własnej opinii. Podobnie byłoby, gdyby machając tęczową flagą, zwolniła studentów z zajęć na marsz równości. Jak widać, własne zdanie można wyrażać jedynie, kiedy jest zgodne ze światopoglądem redaktorów Gazety Wyborczej.