W czasie, gdy prezentujemy tragiczne efekty „zabiegu” uznawanego przez niektórych za prawo wyboru, podchodzą do nas ludzie – jedni po to, aby porozmawiać i zdobyć nowe dla siebie informacje, inni po to, aby nam podziękować za to, co robimy, a pozostali, aby wyrazić swoją dezaprobatę dla pokazywania prawdziwego oblicza aborcji. Przez Rynek Główny przechodzi wielu cudzoziemców, z uwagi na nich mamy jeden baner w języku angielskim. Często widać, jak turyści z uwagą przyglądają się fotografiom, czytają napisy. Być może dla wielu z nich jest to pierwsze zetkniecie z obiektywnym przekazem dotyczącym zabijania dzieci nienarodzonych.
Wśród obcokrajowców są również osoby działające w ruchach pro-life. Dziś podeszła do nas Włoszka, która jest przewodniczącą stowarzyszenia pro-life w Turynie. Okazała swoją aprobatę dla tego, co robimy.
Jednym z naszych rozmówców był młody Białorusin mówiący po polsku, który wyraził chęć rozmowy na temat aborcji w przypadku dzieci, które urodzą się chore i będą cierpiały przez resztę życia. Spokojna, rzeczowa, życzliwa rozmowa, przytaczane przez nas argumenty przekonały naszego rozmówcę, iż aborcja nie jest dobrym wyjściem z sytuacji. Mężczyzna szczerze przyznał – (…) nie mam z kim o tym rozmawiać, wszyscy mówią, że trzeba usunąć…(…). Wygląda na to, że od nas po raz pierwszy usłyszał o tym, że aborcja to coś złego, a danie dziecku szansy jest najlepszym rozwiązaniem.
Nie jest tajemnicą to, że niejednokrotnie dziecko rodzi się w lepszym stanie niż przewidywały to badania prenatalne oraz to, że osoba z niepełnosprawnością może być szczęśliwa, czasami nawet bardziej niż człowiek zdrowy. Urodzony już człowiek też może zachorować lub ulec wypadkowi… I co wtedy? Mamy go zlikwidować? Zabijanie dzieci podejrzanych o chorobę to barbarzyństwo i pójście na łatwiznę, które hamuje rozwój medycyny.
Rozmowa z młodym Białorusinem utwierdziła nas w przekonaniu, że nasze działania mają sens i są bardzo potrzebne. Są one adresowane przede wszystkim do ludzi, których pozbawiono dostępu do prawdy, a którzy mają otwarte serce i umysły i są gotowi do zrewidowania swojego sposobu myślenia.
Podeszła do nas również pani z niepełnosprawną córką i w sposób zdecydowany wyraziła uznanie dla naszych działań „Dobrze, że to pokazujecie, wystarczy, że ktoś raz to zobaczy i to już zostaje na zawsze. To działa, nawet jak ktoś nic nie mówi”. Z kolei dwie starsze panie z pretensją w głosie zarzuciły jednemu z naszych wolontariuszy, że jest młody i niewiele wie o życiu… Skąd ta pewność? To nic innego jak kolejna próba odwrócenia uwagi od istoty problemu…
Pomimo przeszkód i trudności utrzymamy naszą regularna obecność w miejscach publicznych, aby było z kim rozmawiać.