Badanie Instytutu Williamsa z 2019 roku podaje, że w Stanach Zjednoczonych 1,4% młodzieży (300 tys. osób) identyfikuje się jako „trans”. W Nowym Jorku jest to 3%. Od poprzedniego badania, które miało miejsce 3 lata wcześniej, te liczby podwoiły się. Jeszcze w 2013 roku częstotliwość występowania dysforii płciowej wynosiła 0.005-0.14% u mężczyzn i 0.002-0.003% u kobiet. Co ciekawe, zaburzenie to było wykrywane głównie u chłopców w wieku przedszkolnym (i większość z niego wyrastała), a nastoletnich dziewczynek w zasadzie w ogóle nie dotyczyło.
Trans-epidemia, podobnie jak anoreksja i bulimia, działa na zasadzie zarażenia rówieśniczego, i podobnie jak tamte zaburzenia, ma swoje sposoby na wywieranie presji. Dziewczynki chore na anoreksję tworzą swoiste „grupy wsparcia”, jednak wspierają się one właśnie w eskalacji obłędu. Im bardziej cierpisz, tym jesteś prawdziwsza, silniejsza, bardziej konsekwentna w dążeniu do ideału. Wśród anorektyczek największym prestiżem cieszą się dziewczyny, które skrajnie wycieńczone, trafiły do szpitala. Nawet w obliczu realnego ryzyka śmierci udzielają sobie porad, jak oszukać lekarzy i pielęgniarki, żeby nic nie zjeść i nie przytyć ani kilograma.
Tak samo jest ze środowiskiem „trans”. Społeczna korekta płci jest dla cieniasów. Dla „prawdziwych chłopców” jest testosteron i amputacja piersi. Samo przyjmowanie testosteronu ma w pewnym sensie heroiczny charakter również dlatego, że zastrzyki sią bardzo bolesne. Przyjmowanie bólu w imię dążenia do swojego celu i swojej „prawdziwej tożsamości” traktowane jest przez grupy rówieśnicze i internetowych kibiców z prawdziwym podziwem.
Źródła:
https://www.theguardian.com/(…)
https://williamsinstitute.law.ucla.edu/(…)