Coraz częściej katoliccy politycy bardziej boją się utraty poparcia i zrujnowania kariery na salonach politycznych (a zatem przemijających dolegliwości w życiu doczesnym), niż czegoś nieskończenie bardziej przykrego i nieprzemijającego – mianowicie kary wiecznego potępienia, na którą narażają się, wchodząc w zgniłe kompromisy ze złem. Zapominają, że po śmierci następuje sąd szczegółowy, a na końcu czasów Sąd Ostateczny, przed którym nikt nie umknie.
Politycy wszystkich opcji, również ci nie będący katolikami, po ustaniu kadencji życia doczesnego nie będą rozliczani z słupków poparcia ani z tego, czy wygrali wybory, czy też utrzymali władzę bądź ją utracili. Kryterium jest zgoła inne – na ile stanowione lub sankcjonowane przez nich prawo było zgodne z Prawem Bożym. Biada tym, którzy przedłożyli popularność i własny komfort nad troskę o zbawienie. Nie tylko własne…
Niewielka liczba polityków szczerze próbuje pozostać wiernymi swoim przekonaniom (nawet za cenę wyrzeczeń), natomiast wszyscy politycy chcą uzyskać i utrzymać maksymalne poparcie dla siebie oraz swoich ugrupowań. Nie ma nic dziwnego w tym, że polityk dąży do tego, aby nie stracić uzyskanego już poparcia i stanowiska, bądź możliwości dalszej kariery po zakończeniu ostatniej możliwej kadencji. Nie to jednak winno być celem.
Dramat (nie tylko w porządku doczesnym) zaczyna się wówczas, gdy chęć przypodobania się wszystkim, czy to ze źle rozumianej troski o obywateli (np. chcę być „prezydentem wszystkich obywateli” itp.), czy też z (oczywiście niewerbalizowanych publicznie) egoistycznych pobudek (by jak najdłużej zachować stanowisko, przywileje i możliwość dalszej kariery) popycha polityka do pójścia w niemoralne układy oraz zgniłe kompromisy ze złem. Jest to szczególnie bulwersujące i przykre zjawisko w przypadku polityka, który z biegiem czasu coraz dalej odchodzi od deklarowanego niegdyś przywiązania do zasad moralnych, wynikających z prawa naturalnego. Osoba taka co prawda nadal deklaruje swoje uznanie dla przykazań Bożych i nauki Kościoła, ale jednocześnie swoimi słowami oraz decyzjami firmuje zło będące ich jaskrawym zaprzeczeniem.
Trochę za zabijaniem i trochę przeciw zabijaniu… Czyli za zabijaniem
Przykro to pisać, ale taką osobą jest między innymi obecny Prezydent RP – Andrzej Duda, który z jednej strony ma świadomość, że aborcja jest zabiciem dziecka i jest niezgodna z Konstytucją RP, czemu niejednokrotnie dawał wyraz w swoich licznych wypowiedziach. Z drugiej zaś coraz częściej znajduje usprawiedliwienie dla zabijania dzieci w niektórych sytuacjach. Przykładów takiej niejednoznacznej postawy pana prezydenta w duchu mentalności „Panu Bogu świeczkę a diabłu ogarek” z czasem niestety przybywa.
W 2020 roku w reakcji na histeryczny skowyt tłumów po ogłoszeniu wyroku Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji eugenicznej Andrzej Duda z własnej inicjatywy złożył projekt przewidujący wprowadzenie przesłanki umożliwiającej zabicie dziecka w przypadku zdiagnozowania u niego wad letalnych. Uczynił to, jak sam przyznał, „po rozmowach z wieloma kobietami i licznymi ekspertami”. Zatem zdanie owych wielu kobiet i licznych ekspertów jest dla katolika będącego głową państwa ważniejsze od zdania samego Pana Boga? Jeszcze w 2017 r. prezydent zdecydowanie opowiadał się przeciwko aborcji eugenicznej, a w 2020 sam zaproponował pomysł na eugeniczny „kompromis” po wyroku TK.
Z kolei w grudniu roku 2023 prezydent RP podpisał nowelizację ustawy o finansowaniu in vitro ze środków publicznych. Czyżby naprawdę nie wiedział, na czym ta metoda polega? Jeszcze w 2015r., gdy po raz pierwszy kandydował na urząd prezydenta, jednoznacznie opowiadał się przeciwko selekcjonowaniu i zamrażaniu ludzkich zarodków. Skąd ta zmiana, Panie Prezydencie? Komu chce się Pan przypodobać – ojcu kłamstwa, czy Temu, który jest Drogą Prawdą i Życiem?
Zabijanie pod kontrolą może być
Kolejna sytuacja, w której pan prezydent postępuje niejednoznacznie, miała miejsce kilka dni temu, gdy w swojej wypowiedzi dla Polsat News wyraził sprzeciw wobec zalegalizowania dostępności pigułki „dzień po” bez recepty dla kobiet od 15 roku życia: „nie podpiszę ustawy wprowadzającej chore zasady” – powiedział i jednocześnie przyznał, że nie przeszkadza mu obecność na polskim rynku farmaceutycznym pigułki „dzień po” (czyli trucizny, która zabija dzieci poczęte i zatruwa organizm ich matek). „Jest dostępna na rozsądnych zasadach, na receptę, jej dostępność jest całkowicie swobodna„.
Co oznaczają owe „rozsądne” zasady? To, że w polskich aptekach można kupić środek dzieciobójczy? Co prawda na receptę, ale jednak można. Czy fakt, że tego typu środki są dostępne na receptę, niweluje ich śmiercionośne działanie na dzieci i powoduje, że nie niszczą zdrowia ich matek? Pan prezydent nie ma również nic przeciwko temu, aby w razie konieczności „dziewczynka taką pigułkę zażyła, ale niech to będzie decyzja rodzica„. „Niech to się dzieje za zgodą matki, ojca, a nie żeby dziewczynka kupiła sobie pigułkę i na wszelki wypadek np. zażyła pięć naraz„. Z tego wynika, że prezydent nie wyraził całkowitej dezaprobaty dla dzieciobójczych pigułek, ale akceptuje zażywanie tych specyfików pod kontrolą rodziców nastolatki (czyli dziadków potencjalnej ofiary śmiertelnej trucizny).
Przywodzi to skojarzenie z tokiem myślenia ludzi, którzy uważają, że nielegalna aborcja, wykonywana poza jakąkolwiek kontrolą, jest co prawda zła, ale ta wykonywana w świetle obowiązującego prawa jest już do zaakceptowania, czyli dobra. Zabójstwo namaszczone przez prawo stanowione nie przestaje być zabójstwem.
Niech wasza mowa będzie: Tak, tak; nie, nie. A co nadto jest, od Złego pochodzi. (Mt 5,37)
Prezydent Andrzej Duda wiele razy publicznie deklarował, że jest katolikiem. Bywa obecny na uroczystościach kościelnych, przyjmuje Komunię św. Nie może zatem zapominać, że wypełniając codzienne obowiązki głowy państwa, nie przestaje być katolikiem. W czasie podpisywania ustaw, wypowiedzi w rozmowach z oficjelami, udzielania wywiadów dla mediów nie otrzymał od Pana Boga dyspensy od wierności prawu naturalnemu i przestrzegania wymogów nauki Kościoła Katolickiego.
Aborcja jest grzechem śmiertelnym, na tyle poważnym, że zgodnie z Kodeksem Prawa Kanonicznego ten, „Kto powoduje aborcję, ten wraz z nastąpieniem jej skutku zaciąga ekskomunikę latae sententiae (z mocy prawa); Kan 1397 § 2.” Zatem zgoda na to, aby poprzez stanowienie, czy sankcjonowanie wadliwego prawa ułatwiać ludziom popełnianie takiego zła (choćby „tylko” w niektórych okolicznościach) jest bardzo ciężkim wykroczeniem przeciwko prawu Bożemu.
Nie sposób nie zgodzić się ze słowami Abp San-Francisco Salvatore Cordileone, który w wydanym w 2021 r. liście pasterskim napisał „W przypadku osób publicznych, które wyznają, że są katolikami i promują aborcję, nie mamy do czynienia z grzechem popełnionym z powodu ludzkiej słabości lub moralnego upadku: jest to kwestia wytrwałego, upartego i publicznego odrzucania katolickiego nauczania”(…) Lekarstwo, jakim jest ekskomunika, to ostatnia deska ratunku dla błądzących katolików, aby mogli powrócić do wiary”.
Warto przypominać panu Prezydentowi, że jako osoba publiczna, mająca realny wpływ na kształt prawa stanowionego, jest odpowiedzialny przed samym Bogiem za to, na ile to prawo sprzyjało trosce o zbawienie dusz obywateli, a na ile przyczyniało się do ich zejścia na drogę wiecznego zatracenia.
Podpisywanie szkodliwych ustaw, choćby częściowo idących na kompromis ze złem, nie licuje z godnością urzędu prezydenta RP.
Panie Prezydencie nigdy nie jest za późno na bezkompromisowe opowiedzenie się za Prawdą! Nie warto zwlekać. Czas ucieka, wieczność czeka.