Programy te były i są finansowane przez państwo. Mainstream pieje z zachwytu nad otwartością wobec seksualności, a edukatorzy seksualni są gloryfikowani w mediach. Po ponad dwudziestu latach działania tej postępowej edukacji trudno nie zauważyć, że efekty są opłakane. Zamiast chronić, indoktrynacja pozostawia młodych ludzi bardziej zdezorientowanych i – paradoksalnie – o wiele bardziej narażonych na ryzyko.
Nastoletnie ciąże – zjawisko, o którym niewiele się mówi
Na wstępnie należy nadmienić, że Wielka Brytania przez wiele lat notowała jedne z najwyższych wskaźników ciąż wśród nastolatek w Europie Zachodniej (przez lata utrzymywała niechlubne 1. miejsce). Co roku ponad 40 tysięcy dziewcząt w wieku 14–16 lat stawało się młodymi matkami.
W rzeczywistości edukacja seksualna, oparta głównie na informacji o antykoncepcji i tak zwanym „bezpiecznym seksie”, nie powstrzymała tej tendencji. Wręcz przeciwnie, wielu młodym kobietom zlikwidowało to naturalne, psychospołeczne bariery wobec angażowania się w przedwczesne relacje intymne. W szkołach zdarzało się, że nauczyciele bez zgody rodziców pokazywali dzieciom materiały o charakterze seksualnym, korzystając z argumentu „świadomości ciała”.
Z efektów tego programu nie można wymienić większej dojrzałości edukowanych, raczej o wywołanie ciekawości i osłabienie poczucia wstydu, który – choć często postrzegany jako problem – pełni przecież ważną rolę ochronną dla człowieka w każdym wieku.
Aborcja – „prawo człowieka” przeciwko nienarodzonemu człowiekowi
Kolejnym elementem tej samej układanki jest sprawa aborcji wśród niepełnoletnich dziewcząt. W Wielkiej Brytanii nawet 15-latka może przeprowadzić zabieg zabicia swego nienarodzonego dziecka bez wiedzy i zgody rodziców.
Nie sposób nie zauważyć, że w takiej sytuacji zaufanie do instytucji – czy też państwa – zastępuje rodzinną odpowiedzialność. Z tego powodu szkoły i władze niejednokrotnie pozostawiają rodziców w nieświadomości, nie tylko nie chroniąc życia dzieci, ale doprowadzając do powolnej śmierci sumień tych, którym zabicie poczętego człowieka jest ułatwiane i podawane „na tacy” jako rozwiązanie problemu.
System, który promuje rzekomo „świadomy seks”, nie przekazuje jednak młodym ludziom szacunku do życia dzieci ani nie uczy odpowiedzialności czy szacunku dla relacji międzyludzkich. Tak zwane „prawo wyboru” staje się często narzędziem przemocy i to nie tylko tej fizycznej, ale i psychicznej oraz moralnej. Wiele dziewcząt pozostawia się bez wsparcia i pomocy po tragedii jaką jest zabicie własnego dziecka, zostawiając je samym sobie z wielkim ciężarem, który żadna gloryfikująca tzw. prawo wyboru broszura nie zdoła złagodzić.
Zmiana płci – problem, który coraz częściej dotyka najmłodszych.
Bardzo niepokojące jest także wprowadzanie do programów szkolnych treści związanych z tożsamością płciową, które są trzonem dwóch ideologii: gender i queer. Dzieci dowiadują się, że płeć jest czymś płynnym i że chłopiec może nagle odkryć, iż w rzeczywistości jest dziewczynką – i odwrotnie.
W efekcie liczba młodych osób podejmujących decyzję o „tranzycji” wzrosła kilkunastokrotnie na przestrzeni ostatniej dekady. Według badania opartego na statystykach NHS mówimy o wzroście aż 50-krotnym!!! (5000%). Z około 192 przypadków w 2011 roku do 10291 w 2021.
Najsłynniejsza placówka zajmująca się tym tematem, klinika Tavistock, została zamknięta po licznych skandalach, zarzutach o nadużycia i powierzchowne diagnozy. Setki młodych ludzi przyznaje otwarcie, że zostali wprowadzeni w błąd i niejako wypchnięci w kierunku trwałych zmian, których potem żałują.
Ile razy słyszałam, jak mówili, że gdyby ktoś po prostu pomógł im odnaleźć siebie, a nie od razu przyklejał etykietkę – byłoby inaczej. Ich świadectwa są naprawdę przerażające – a ofiary coraz częściej mówią o swoim bólu, nie tylko fizycznym, by przestrzec kolejne osoby omamione kolorowym złem „woke”.
W szkołach podstawowych nauczyciele, często obawiając się oskarżeń o transfobię, unikają kwestionowania tożsamości płciowej dzieci, które same deklarowały jej zmianę. Zamiast przeciwdziałać, niejako potwierdzają ich błędną samoidentyfikację, co w rzeczywistości utrwala fałszywe wyobrażenia na ich temat.
Warto zaznaczyć, że wiele z tych dzieci, to często osoby dotknięte przemocą, zaniedbaniem lub zaburzeniami psychospołecznymi, które szukają w wyimaginowanej przemianie formy ucieczki od rzeczywistości. Wiele z tych dzieci po prostu idzie za trendem „bycia innym”, bo system społeczny na Wyspach gloryfikuje, wręcz nakłania każde dziecko, by takowe było.
Codziennością jest postawa „gay for a day” – promowana w środowiskach, w których czas spędzają młodzi ludzi. Chodzi o zachęcanie ich, aby zostali homoseksualistami chociaż na jeden dzień, aby przekonali się, czy to lubią (!) i czy przypadkiem nie są homoseksualistami albo biseksualistami.
„Nowocześni” angielscy rodzice, którzy często sami przeszli podobną indoktrynację, nazywają to tolerancją i elementem wychowawczym, pozwalającym na odkrywanie siebie przez zagubione dziecko. W rzeczywistości pogłębia to wszechobecną patologię społeczną, bo nie ma już żadnych granic.
Seksedukatorzy uczący w angielskich podstawówkach prześcigają się w byciu bardziej kolorowym, bardziej „cool”, bardziej queer, bardziej… no właśnie. Patologicznym. A patologia rodzi patologię. Skoro seksualność to tylko konstrukt psychospołeczny, po co się tym martwić? Trzeba korzystać z tego, co to ze sobą niesie (rozwiązłość, eksperymentowanie z wieloma partnerami, obniżanie wieku inicjacji, nielimitowany dostęp do pornografii jako narzędzia poznawczego, profil na platformie randkowej, itp.).
„Rape culture”
Dlatego nie jest zaskakującym fakt, że edukacja seksualna wbrew deklarowanym celom nie uchroniła młodych ludzi przed przemocą, a wręcz przeciwnie. Odnotowano wzrost liczby zgłoszeń dotyczących wykorzystywania seksualnego nieletnich, przypadków wg brytyjskich raportów policyjnych jest aż kilkadziesiąt razy więcej niż w Polsce! Co ciekawe, agresorami coraz częściej są sami rówieśnicy, którzy nie potrafią właściwie rozpoznać granic, być może pod wpływem treści, z którymi nie byli emocjonalnie gotowi się zmierzyć.
Krytyczna sytuacja widoczna jest choćby w brytyjskich szkołach, gdzie w 2021 roku nasiliły się doniesienia o tak zwanej „rape culture” (kulturze gwałtu) – codziennym molestowaniu, presji seksualnej, wymuszonym udostępnianiu nagich zdjęć czy dostępie do pornografii. System edukacji, który miał uczyć szacunku dla własnego ciała, okazał się mechanizmem jego dewaluacji.
Co z tego wynika?
Edukacja seksualna, odłączona od fundamentalnych wartości oraz odpowiedzialnego wychowania, tworzy pustkę i chaos, a nie wolność i zrozumienie. Państwo, które w imię tolerancji ogranicza rolę rodziny w wychowaniu, staje się opresyjne.
Zanim zdecydujemy się na podobną ścieżkę w Polsce, warto się zastanowić, czy naprawdę chce się podążać w tę stronę. Czy na pewno chcemy uczyć dzieci treści takich jak używanie prezerwatywy i środków dzieciobójczych, zamiast pokazywać im, jak budować trwałe relacje męsko-damskie?
Edukacja skupiona wyłącznie na wypaczonej nauce o tożsamości, pomijająca tematy miłości, poświęcenia czy odpowiedzialności, jest dewastująca. Człowieka nie uzdrowi wykład czy broszura, ale wychowanie w prawdzie dotyczące jego godności, natury i sensu życia. Tego, niestety, nie zrobią żadne kolorowe materiały ani lekcje w temacie seksualności. Znajdziemy to jedynie w mądrych i świadomych rodzinach, zdrowych wspólnotach i wierze w Pana Boga, która nie boi się stanąć w obronie dziecka, nawet jeśli wymaga to powiedzenia „nie”.