Dziecko, które jeszcze się nie narodziło nie ma żadnych praw, nie jest uważane za pacjenta (niestety wadliwe prawo sprzyja tej aberracji), którego należy w miarę możliwości ratować, któremu również należy pomóc. Wszystko to pod pozorem troski o zdrowie i życie kobiet w ciąży.
Podczas konferencji prasowej z dnia 12 czerwca br. minister zdrowia dwukrotnie z całą stanowczością zaakcentował „prawo” do zabijania dzieci – rozpoczynając i kończąc swoją wypowiedź konstatacją, że „(…) każda kobieta w przypadku zagrożenia zdrowia lub życia ma prawo do dokonania terminacji ciąży, czyli wykonania zabiegu aborcji. Te warunki zagrożenia życia lub zdrowia trzeba traktować rozłącznie i w przypadku definicji zdrowia stosujemy tutaj szeroką definicję, która odnosi się nie tylko do zdrowia fizycznego, ale również do zdrowia psychicznego. Rzecznik praw pacjenta i oczywiście minister zdrowia są od egzekwowania tego prawa pacjenta i prawa pacjentek (…)”.
Nie trzeba mieć wysokiego ilorazu inteligencji, aby od razu zorientować się, że de facto jest to gorliwe promowanie aborcji na życzenie i wywieranie silnej presji na zakładach opieki zdrowotnej, aby zamieniały się w rzeźnie aborcyjne.
Minister zadeklarował natychmiastowe powołanie „zespołu ds. opracowania wytycznych dla podmiotów leczniczych w zakresie procedur związanych z przerywaniem ciąży” jego zdaniem to „kolejny krok, aby jeszcze bardziej zadbać o bezpieczeństwo pacjentki”. Na stronie Ministerstwa Zdrowia czytamy fragment wypowiedzi pana ministra: „Grono ekspertów przygotuje szczegółowe wytyczne dla lekarzy i placówek medycznych. Zespół tworzą eksperci: ginekologii, położnictwa, neonatologii, perinatologii oraz psychiatrii. Kobiety w tym zespole będą odgrywały znaczącą rolę.” Nietrudno się domyśleć, co owi eksperci zaproponują…
Znamienne, że w wypowiedzi pana Ministra i jego współpracowników nie było ani jednego słowa o podjęciu działań w kierunku podnoszenia standardów opieki nad matkami i ich dziećmi, tak, aby w miarę rozwoju współczesnej medycyny zwiększać szanse na przeżycie dla obojga, a sytuacje, w których nie uda się uratować któregoś z nich należały do rzadkości. Czego można oczekiwać po ludziach, którzy zabijanie najsłabszych pacjentów traktują jako metodę ratowania zdrowia lub życia i nawet nie mają odrobiny ambicji, by poszukiwać innych rozwiązań w skomplikowanych przypadkach? Próżno oczekiwać, aby ludzie ciężko zainfekowani wirusem aborcjonizmu rozumieli, że również całkowity zakaz aborcji (tylko takie rozwiązanie powinno obowiązywać w cywilizowanym państwie) nie koliduje z prawem do ratowania życia matki a uczciwy i sumienny lekarz postępujący zgodnie z przysięgą Hipokratesa nie musi obawiać się sankcji ze strony organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości.
To zresztą nie pierwszy przypadek, gdy pan Niedzielski z wielkim zaangażowaniem i gorliwością (wartymi lepszej sprawy) reaguje na doniesienia medialne dotyczące rzekomego łamania praw pacjentek z powodu nie wykonania „zabiegu” uznanego przez środowiska proaborcyjne za prawo człowieka. Gdy np. z początkiem bieżącego roku kilka podlaskich szpitali było podejrzanych o odmowę zabicia dziecka poczętego w wyniku czynu zabronionego, pan minister wraz z rzecznikiem pacjenta nie omieszkali zarządzić drobiazgowych kontroli w tych placówkach. Tym razem audyty zarządzono nie z powodu podejrzenia o spowodowanie śmierci pacjenta, lecz z powodu podejrzenia o odmowę zabicia człowieka. Wadliwe prawo zawierające przesłanki legalności tzw. zabiegu przerwania ciąży umożliwia taki stan rzeczy.
Zadziwia pospiech, zaangażowanie i pieczołowitość, z jaką pan minister traktuje zapewnienie kobietom „prawa” do zabicia własnego dziecka.
Niestety owej staranności i gorliwości zabrakło w przypadku ofiar zarządzonego paraliżu służby zdrowia, po ogłoszeniu pandemii koronawirusa.
Jakie działania podjął pan minister, gdy np. zmarła młoda pacjentka pozostawiona kilka godzin bez niezbędnej pomocy, bo… nie przyjęła szczepionki przeciwko Covid-19 i była zmuszona oczekiwać na wyniku testu? Podobnych sytuacji było więcej – np. 79-letnia pacjentka z Bydgoszczy podzieliła los 32-letniej pani Anny – starsza kobieta z zawałem serca oczekiwała na wyniki testu 18 godzin i na pomoc było już za późno, z kolei w Częstochowie 87-letnia pacjentka z zawałem serca zamiast na kardiologię, została wysłana na oddział covidowy, gdy uznano, że jednak Covid-19 nie ma, została skierowana na SOR, ale nie udało się już jej uratować.
Czy pan minister zwołał konferencję prasową i w ekspresowym tempie powołał zespół ekspertów, którego zadaniem byłoby zbadanie każdego przypadku śmierci pacjenta w wyniku zaniedbań służby zdrowia spowodowanych panicznym strachem przez wirusem (zresztą nakręconym przez odgórne zarządzenia)?
Gremium takie miałoby pełne ręce roboty, bowiem w latach 2020-2022 nastąpiło 200 tys. nadmiarowych zgonów. Umierały osoby, które dałoby się uratować, gdyby nie zarządzony przez szefa resortu zdrowia patologiczny sanitaryzm, w imię, którego człowiek nie mógł otrzymać fachowej pomocy, bo… był chory, bądź podejrzany o chorobę. Co na to pan Niedzielski? Uznał, że nadmiarowe zgony nie są spowodowane ograniczoną dostępnością pomocy lekarskiej w trakcie pandemii, lecz złym stanem zdrowia Polaków wynikającym z ich stylu życia. Minister zdrowia oczywiście nie poczuwa się do odpowiedzialności za zaistniały stan rzeczy. Wszak czuje się on w obowiązku pełnić zgoła inną misję… czemu dał wyraz już kilkakrotnie.
Adam Niedzielski w ubiegłorocznym plebiscycie Fundacji Pro-Prawo do życia otrzymał niechlubny tytuł Heroda Roku. Jak widać całkiem zasłużenie.