Nie jest to szczególnie ukrywane. Największym organizatorem zajęć z „edukacji seksualnej” w USA jest wielki aborcyjny koncern Planned Parenthood. Była pracownica tej organizacji Monica Cline przyznała w rozmowie z mediami, że poprzez seksualizację dzieci rozszerzano rynek aborcyjny. Najpierw rozbudzano uczniów, a kiedy do kliniki zgłaszała się dziewczynka w ciąży, łatwo przekonywali, że zabicie nienarodzonego dziecka to najlepsze, a wręcz jedyne rozwiązanie.
Co więcej, za standardami WHO także stoją ludzie związani z International Planned Parenthood Federation. Już także w Polsce seksedukatorzy często przedstawiają uczniom środki wczesnoporonne jako antykoncepcję, nie wspominając nic o tym, że mogą one zabić ich nienarodzone dziecko.
Oswajanie z patologiami ma swój cel
Aborcjonistki ze skrajnej grupy „aborcyjny dream team” przyznają wprost, że edukacja seksualna, antykoncepcja i aborcja to cały pakiet. „Edukacja seksualna nie jest ważniejsza od antykoncepcji. Antykoncepcja nie jest ważniejsza od aborcji, nie jest bardziej odpowiedzialnym wyborem, a aborcja nie jest antykoncepcją ani tym bardziej porażką” – piszą dalej feministki.
Działaczki z tej radykalnej organizacji stoją m.in. za tzw. marszem bezpiecznej aborcji, który przeszedł niedawno przez Warszawę. Wcześniej na swojej stronie na Facebooku pisały, że w przypadku niechcianej ciąży lepiej dokonać aborcji niż oddać dziecko do adopcji.
Dlatego kiedy słychać krytykę projektu „Stop pedofilii”, który zakazuje przecież propagowania i pochwalania podejmowania przez dzieci współżycia lub innych czynności seksualnych, to trzeba się zastanowić, kto za tymi głosami stoi. Bardzo możliwe, że są to np. ludzie, którzy czerpią pokaźne korzyści z tego, że dzieci są oswajane z patologiami.