”Byłam feministką” – wywiad z Agnieszką Kocimską

agnieszkakocimskaRozmowa z Agnieszką Kocimską, byłą feministką, współorganizatorką czwartkowej pikiety pod Szpitalem Bielańskim. O sobie mówi: biegaczka pasjonatka, uwielbiająca modlitwę i pisanie opowiadań science fiction.

agnieszkakocimskaRozmowa z Agnieszką Kocimską, byłą feministką, współorganizatorką czwartkowej pikiety pod Szpitalem Bielańskim. O sobie mówi: biegaczka pasjonatka, uwielbiająca modlitwę i pisanie opowiadań science fiction.

Była Pani feministką. Co takiego ukształtowało Pani poglądy w tamtym czasie?

Feministką stałam się po rozpoczęciu studiów na Uniwersytecie Warszawskim. Studiowałam psychologię, a w tym czasie – dziś być może nadal – było to środowisko bardzo zróżnicowane, ze sporą liczbą młodych ludzi o tzw. liberalnych poglądach. Studenci psychologii miewają czasem niefortunny nawyk spoglądania na innych z góry. Psychologia faktycznie daje wgląd w ludzką psychikę, mechanizmy naszego działania, emocje, podstawy podejmowania różnych decyzji. Jednak spoglądając z perspektywy czasu widzę, że wiele osób o liberalnych poglądach, które wtedy znałam, a które miały w owym czasie na mnie duży wpływ, żyło w swego rodzaju kłamstwie. Zamiast przyjąć i zrozumieć – co przecież wynikało chociażby z naszych studiów nad ludzką naturą, że jesteśmy w stadium kształtowania się i krzepnięcia charakteru, uważaliśmy się za doskonale i w pełni ukształtowanych pod względem światopoglądu, a jednocześnie otwartych na nowości i zmiany ? krótko mówiąc ? liberalnych!

Tak więc ja, w szkole średniej zwyczajna dziewczyna, chociaż z dość mocnym zacięciem pro-life, zaczęłam się szybko zmieniać. W końcu większość młodych ludzi chce gdzieś przynależeć, a jeśli ma się okazję być w grupie „lepszej” pod względem światopoglądu i wyznawanych zasad ? trudno się temu oprzeć.

Jak wygląda środowisko feministyczne? Czy jest to faktycznie sfera wolności, w której każdy może w sposób swobodny poszukiwać prawdy?

To wyjątkowo celne pytanie. Z zewnątrz feminizm wygląda ciekawie, kolorowo i różnorodnie. Przecież feministkami są kobiety hetero, bi i lesbijki, biedne i bogate, studentki i pracujące. W rzeczywistości, jest pewien zestaw poglądów, które należy podzielać, aby być feministką.

Oprócz popierania prawa do zabijania dzieci przed narodzeniem, trzeba akceptować/popierać/promować prawa homoseksualistów, a także in vitro oraz eutanazję, łatwo dostępne rozwody, tzw. rozdział Kościoła od państwa, ingerencję państwa w życie rodziny ? zawsze podejrzewanej o najgorsze patologie, być wrogo nastawioną do Kościoła, szczególnie w kwestiach dotyczących płciowości, odrzucać ?zakłamaną? katolicką moralność, antykoncepcję hormonalną i inną lansować jako rzekomą wolność kobiety, do dziecka podchodzić jak do zagrożenia dla swobody matki, a w najlepszym wypadku ? jak do okazji, aby wychować obywatela nieskażonego tzw. stereotypami płci, tradycyjną rodzinę traktować jak twór wyjątkowo podejrzany, miejsce wykorzystywania, nierównego traktowania, przemocy i opresji wobec kobiet i dzieci ? nawet mimo oficjalnych statystyk, że do przemocy dochodzi najczęściej w związkach nieformalnych.

Jeśli ktoś twierdzi, że przynależąc do ruchu feministycznego ma się swobodę wyboru poglądów w różnych kwestiach, albo kłamie, albo nie zetknął się jeszcze z unifikującą siłą tego ruchu. Wystarczy wspomnieć tylko jedną kwestię, mianowicie problem aborcji. Jeśli ktoś uważa, że zabijanie dzieci przed narodzeniem jest złem i powinno być całkowicie zakazane, nie ma czego szukać w środowisku feministek. Dlaczego? Ponieważ tzw. ruchowi feministycznemu nie zależy wcale na równych prawach kobiet i mężczyzn lub szerzej ? dobru kobiet. Oczywiście hasła tego typu niesie się na sztandarach i głośno je wykrzykuje, ale wystarczy zwrócić uwagę, czego tak naprawdę dotyczą te hasła: wolności od dzieci i mężczyzn, ?prawa do własnego ciała? czyli faktycznie do zabicia swego dziecka, swego rodzaju ?róbta co chceta? w wydaniu tylko dla kobiet.

Wystarczy pójść na Manifę, aby zobaczyć jaki procent kobiet, które się tam pojawiają to zwyczajne żony i matki. Proszę mi wierzyć, niewielki. Same feministki ubolewają nad tym faktem, nad brakiem rzeszy kobiet ?zwyczajnych?, które mogłyby popierać ruch feministyczny, stanowić jego trzon, swego rodzaju twarz i wizytówkę.

Tytuł pewnego artykułu w piśmie feministycznym: „Wszystkie równe, każda pro-choice”. Jaki rzeczywisty wybór daje kobiecie to hasło?

Jak zmieniało się Pani nastawienie do feminizmu i co sprawiło, że obecnie reprezentuje Pani poglądy zupełnie odmienne?

Powiem szczerze, że trudno było mi zrezygnować z feminizmu, ponieważ za każdym razem, gdy moje poglądy przestawały się pokrywać z postulatami tego ruchu, przychodziły mi na myśl wszystkie czasopisma, które kupowałam, Manify, na które chodziłam, poglądy, do których przekonywałam bliskich, ludzie ze środowiska feministycznego, których poznałam. Krótko mówiąc, byłam do pewnego stopnia uwikłana, trzymana na wielu drobnych haczykach, z których trudno było się zerwać, ponieważ było ich tak wiele.

Przełom przyszedł nagle i całkowicie niespodziewanie, przede wszystkim dla mnie samej. W kolejnym numerze pewnego czasopisma feministycznego przeczytałam o rzekomej gehennie kobiety, która chciała zabić swoje dziecko chore na ciężką, nieuleczalną chorobę. Autorka artykułu, która pomagała matce zabić własne dziecko, sposób dochodzenia ?prawa do aborcji? nazwała ?instrukcją na nowe czasy?.

W artykule dowiadujemy się, jakie trzeba podjąć kolejne kroki, aby legalnie usunąć lub terminować ciążę. Ja, feministka, uczestniczka Manif, gotowa kłócić się o równe prawa kobiet, w tym prawo do aborcji, czytałam i nie byłam w stanie uwierzyć w opisywaną historię. Zamordować dziecko ? dokładnie tak myślałam w trakcie lektury ? tylko dlatego, że jest chore? Pozwolić, by ktoś rozerwał je na kawałki, lub zabił w jakiś inny, okrutny sposób, ponieważ i tak umrze? I z jakiego powodu? Podobno, aby oszczędzić matce rozpaczy i konieczności odpowiadania na pytania o dziecko, które umrze wkrótce po porodzie. Jakiej rozpaczy, myślałam wściekła. Przecież zamiast pozwolić dziecku urodzić się i umrzeć w ramionach matki i ojca, pozwala, nie ? domaga się ? zabicia go przed porodem, tak by nie musieć sobie radzić ze smutkiem i cierpieniem, jakie zazwyczaj towarzyszą nieuchronnej śmierci bliskiej osoby. Nie mogłam uwierzyć, że ta kobieta nie widziała wewnętrznej sprzeczności decyzji, którą podjęła i forsowała.

To był koniec mojego poparcia dla prawa do aborcji, a po jakimś czasie, także koniec mojej fascynacji i zainteresowania feminizmem w postaci lansowanej przez organizacje typu Federacja na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny.

Kiedy teraz patrzy Pani z perspektywy, co takiego wydaje się być największym zagrożeniem ze strony tego nurtu? Czy może Pani powiedzieć jako osoba, która zna sytuację ?od środka?, w jaki sposób próbuje się przeforsować te pomysły?

Moim zdaniem największym zagrożeniem jest coraz większa aktywność feminizmu, to jak głośno brzmi jego głos, chociaż z poglądami prezentowanymi przezeń zgadza się nieduża grupa ludzi. Podobnie do bardzo głośnych i krzykliwych środowisk homoseksualnych, feminizm stał się do pewnego stopnia modny, poprawny politycznie, widoczny medialnie, a co za tym idzie ? dociera do szerokich rzesz społeczeństwa, szczególnie do osób młodych, wciąż formujących swój światopogląd i charakter. Tak więc pomimo niewielkiego rzeczywistego poparcia, ruchy feministyczne zdają się być powszechne, silne i szeroko rozpowszechnione. Tymczasem są w sytuacji pojedynczego człowieka krzyczącego przez megafonem w tłumie kilkudziesięciu osób. Jego głos jest dobrze słyszalny, ale czy to znaczy, że ci wszyscy, których nie słychać ze względu na jego hałaśliwość zgadzają się z nim?

Organizacje feministyczne, które zdają sobie sprawę, że prawda, tylko prawda i cała prawda nie służy ich celom, wolą rozpowszechniać kłamstwa, takie jak te na temat liczby zabijanych corocznie w Polsce, w procedurze aborcji dzieci, czy też rzekomego braku skutków aborcji dla ciała, emocji i psychiki kobiety. Podają wielokrotnie zawyżone, całkowicie nieprawdziwe liczby, jednocześnie nie zgadzając się powiedzieć na czym opierają swe obliczenia. A prawdą jest, że jeśli wystarczająco długo powtarza się jakieś kłamstwo, ludzie zaczynają w nie wierzyć. Jest to powszechnie stosowana taktyka, o której wielokrotnie mówił zaangażowany w przeszłości w ruch proaborcyjny, zmarły niedawno dr Bernard Nathanson.

Innym zagrożeniem jest ciągłe przedstawianie kobiet jako ofiar. Kobieta w ciąży jest ofiarą dziecka, które nosi w łonie, ponieważ ?musi? je urodzić ? jakby kobiety nie robiły tego od zawsze i jakby nie zależało od tego nasze istnienie jako gatunku ludzkiego i narodu. W małżeństwie, jest ofiarą męża, któremu ?musi? prać, sprzątać i gotować ? jakby mąż zupełnie nic nie wnosił do związku i nie można było dzielić obowiązków. W pracy jest ofiarą szefa, dla którego ?musi? poświęcać ? to ciekawe ? swój czas, wysiłek i uwagę, które wolałaby poświęcić swemu dziecku i mężowi ? których jest ofiarą! W przestrzeni publicznej jest ofiarą, ponieważ nikt nie chce słuchać jej głosu i ?musi? wypowiadać się w przestrzeni prywatnej. W mediach i rozrywce jest ofiarą, ponieważ jest traktowana stereotypowo i ?musi? powielać stereotyp swej płci. W polityce jest ponownie ofiarą mężczyzn, tym razem obcych, których decyzjom ?musi? się podporządkować, ponieważ większość parlamentarną faktycznie tworzą mężczyźni. Zupełnie jakby mężczyzn stanowione prawo nie obowiązywało…

Ciągłe przedstawianie kobiet jako ofiar tej czy innej, prawdziwej czy wymyślonej opresji, buduje klimat zagrożenia, niepewności, swego rodzaju poczucie, że jeśli ktoś nie zgadza się z postulatami ruchu feministycznego ? ruchu ofiar! – to jest potencjalnym agresorem, jeśli jest mężczyzną, lub agresorką ? kobietą zastraszoną i/lub po praniu mózgu przeprowadzonym przez Kościół, polityczną prawicę, męża, rodzinę, przyjaciół ? proszę sobie wybrać. Wystarczy zresztą przyjrzeć się taktyce ruchów homoseksualnych, aby zobaczyć analogię ? one także przedstawiają wizerunek ofiary ? nieszczęsnego ?geja? uciskanego i gnębionego przez nietolerancyjne społeczeństwo.

Jeszcze innym rodzajem zagrożenia jest przedstawianie ruchu feministycznego, jako tego, który jedynie wie, co jest dobre dla kobiet. Z życia wiemy, że ludzie są różni, mają różne poglądy, preferencje i potrzeby, ale feminizm stara się wcisnąć potrzeby ogromnej rzeszy bardzo różniących się ludzi ? kobiet ? do jednej formy. Czyli jak w przywołanym przeze mnie wcześniej haśle, ?wszystkie równe, każda pro-choice?.

Jak Pani myśli, co można zrobić, aby kobiety wiedziały, co to tak naprawdę znaczy być kobietą? Feminizm (łac. femina – kobieta) uzurpuje sobie przecież prawo do takiej definicji.

To bardzo ciekawe pytanie. W mojej opinii, być kobietą znaczy po pierwsze urodzić się nią, dorastać ze świadomością swej płci, po angielsku „sex” – płeć, w żadnym wypadku „gender” – rodzaj, ponieważ to określenie otwiera pole do ogromnych nadużyć typu: jesteś tej płci jakiej chcesz być, lub się czujesz. I wreszcie otworzyć się na przyjęcie zarówno przywilejów, wyzwań jak i ograniczeń związanych z naszą płcią. Proszę mi wierzyć, mężczyźni też potrzebują dorastać do swej męskości i jej nieco innych wymagań. Kobietą i mężczyzną jest się w opozycji wobec przeciwnej płci, ale w żadnym razie – walce! Odmienność płci, ich słabych i mocnych stron sprawia, że możemy być dla siebie partnerami i współpracownikami, nie konkurentami lub przeciwnikami.

Jeśli zaś idzie o słowo feminizm, na szczęście ruchy pseudo-pro-kobiece nie mają na nie wyłączności. Zaś co do uzurpacji – mają do niej prawo, a my mamy prawo się nie zgadzać i mówić głośno, że istnieje coś takiego jak feminizm katolicki, nierozerwalnie związany z nauczaniem Kościoła na temat godności osoby ludzkiej, w szczególności kobiety.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała Aleksandra Michalczyk

{flike}

{fcomment}

Więcej interesujących treści

Wesprzyj naszą działalność:

. PLN