Ostatnie deklaracje feministki Katarzyny Bratkowskiej sprawiają, że w oczach wielu dziennikarzy i przeciętnych ludzi urasta ona do rangi potwora. Najpierw usłyszeliśmy, że kobieta jest w ciąży, a następnie, że zamierza zabić swoje nienarodzone dziecko … w wigilię Bożego Narodzenia. Ciarki przechodzą po plecach, gdy feministka dodaje: „(…) to zrobię i nie jest mi z tym źle, nie objawiam skruchy (…)”. Pro-aborcyjni politycy są skonsternowani. Feministka nieświadomie odsłania bowiem całą zbrodniczość tego, co zwie się „prawem do decyzji”.
Zniesmaczony był nawet poseł Andrzej Rozenek z Twojego Ruchu, który komentując decyzję Bratkowskiej stwierdził „ja jej nie popieram”. Dlaczego więc feministka nie osiąga swoją postawą zamierzonego efektu i robi wilczą przysługę innym zwolennikom zabijania nienarodzonych? Odpowiedź jest prosta – dlatego że pokazuje prawdę.
Powszechnie przyjmuje się, że decyzja polega na wybraniu tego, co jest lepsze. Dlatego nie powinno się mówić o zabijaniu dzieci w kategorii decyzji, bo tu sprawa jest oczywista. Zwolennicy prawa do zbijania chcą jednak manipulować rzeczywistością i uznać aborcję za „mniejsze zło”. Tymczasem Bratkowska pokazuje nam, że nie mamy tu do czynienia z jakimś dobrem, które się chroni przed mniejszym złem. Ona deklaruje zabicie dziecka z premedytacją. Nie ma z tego powodu wyrzutów sumienia, nie interesuje jej kiedy zaczyna się życie. Okazuje się więc, że nie chodzi o jakiś dramat, o tragiczną sytuację, z której trzeba znaleźć wyjście. Chodzi po prostu o to, by móc zabijać dzieci zawsze wtedy, gdy jej czy komukolwiek przyjdzie na to ochota.
To jest prawdziwe oblicze aborcji – po jednej stronie jest skrajny egoizm, po drugiej życie człowieka; po jednej oczywiste zło, po drugiej oczywiste dobro.
{flike}