W czasie zbierania podpisów i już po zakończeniu zbiórki spotkaliśmy się z represjami ze strony zwolenników zabijania poczętych dzieci.
W pewnym momencie młody mężczyzna zbliżył się do stolika, pochylił nad kartą podpisową i zaczął pisać niedorzeczności. Zainterweniowaliśmy u policji, która zmusiła go do odejścia. Po kilkudziesięciu minutach, gdy zgromadzanie dobiegło końca, wrócił. Jeździł wokół nas na rowerze, w ręce trzymał głośnik i puszczał z niego wulgarną proaborcyjną piosenkę. Potem jechał tak za nami przez kilkaset metrów, aż dotarliśmy do samochodu. Następnego dnia zadzwonił do pracy jednego z wolontariuszy, i próbował nakłonić szefa do jego zwolnienia. Przełożony okazał się być zdroworozsądkowy.
Z kolei inny wolontariusz, gdy po pikiecie kierował się już do domu i stał na przystanku tramwajowym, był nagabywany przez dwóch mężczyzn. Dopytywali się, czy też zbierał podpisy. Wywiązała się rozmowa, w której pro-lifer został werbalnie zaatakowany, usłyszał też pogróżki. Na szczęście udało mu się wsiąść do tramwaju i odjechać.
Aborcjoniści rozzuchwalili się uczestnicząc w wulgarnych, agresywnych „Czarnych Marszach”. Media je aprobują, a wymiar sprawiedliwości przymyka oko na łamanie prawa.