Nie inaczej było przed 1956 rokiem, kiedy aborcjoniści zalegalizowali aborcję w Polsce z powodu „przyczyn społecznych”, czyli w praktyce na życzenie. Wiele można między wierszami wyczytać z fragmentów książki „Zerwana genealogia” Magdaleny Grabowskiej. I tu mowa jest o „szacunkach”, według których ok. 300 tysięcy kobiet rocznie poddawało się aborcji. Powodem ponownej legalizacji zabójstwa miały stać się również przypadki kobiet, które samookaleczały się, byle tylko nie urodzić własnego dziecka.
Najważniejszym jednak argumentem była domniemana hipokryzja katoliczek. „Spójrzmy prawdzie w oczy: ileż to kobiet wierzących rujnuje swoje zdrowie przez nielegalne zabiegi, a później spowiada się z tego. Nasza moralność socjalistyczna odrzuca obłudę i wymaga stworzenia rodziny trwałej i w pełni odpowiedzialnej za rozwój i przyszłość naszych dzieci”. Pisano w 1956 roku w piśmie „Nasza Praca”. Pomińmy fakt, że ewentualna hipokryzja, nawet jeśli występowała, nie miała prawa usprawiedliwić śmierci niewinnych. Kolejne zdanie o rodzinie trwałej po wykonanych aborcjach brzmi zaś praktycznie jak brutalny marksistowski manifest.
Jak widać, argumenty aborcjonistów dziś nie zmieniają się. Wszystkie brzmią tak samo, jak wtedy gdy w czasach istnienia komunistycznych morderczych ideałów usprawiedliwiano okrutne zabójstwa na nienarodzonych sytuacją ekonomiczną, groźbami samookaleczania się czy też „hipokryzją” środowisk katolickich. Sytuacja się nie zmienia. Polskie feministki poglądy od lat mają te same.