Jako wolontariusze Fundacji Pro–Prawo do życia zgłosiliśmy naszą pikietę, antydeprawacyjną i antyaborcyjną, na 6 dni przed wydarzeniem. W końcu to „święto miłości, które ma nas łączyć a nie dzielić” i z takim też górnolotnym założeniem zaplanowaliśmy spotkanie. Bo każdy zasługuje na poznanie prawdy.
Już na kilka dni przed niedzielnym wydarzeniem przedstawiciel rzeszowskiego Urzędu Miasta na wszelkie sposoby próbował wywrzeć na mnie presję, by ta pikieta została odwołana. „Estrada rzeszowska ma teren podporządkowany swoim założeniom, a wy będziecie utrudnieniem” „Proszę określić dokładny punkt gdzie będziecie stać, bo będziecie przeszkadzać” „Wasza pikieta szkodzi wydarzeniu” „Pan Prezydent nie zgadza się na pikietę”.
„Prezydent negatywnie odnosi się do przedsięwzięcia”
Jako, że za każdym razem dzwoniący słyszał merytoryczne i prawne podstawy legalności naszego zgromadzania, miasto Rzeszów wyciągnęło kolejną broń – późnym piątkowym wieczorem dostałam na maila pismo, w którym Dyrektor Wydziału Zarządzania Kryzysowego i Ochrony Ludności Urzędu Miasta w Rzeszowie, Pani Agnieszka Rzeszutko, informowała:
„(..) Prezydent Miasta Rzeszowa negatywnie odnosi się do tego przedsięwzięcia. Próba zorganizowania tego typu zgromadzeń nie służy prawu do zgromadzeń i wyrażania poglądów, tylko do sprowokowania niepokojów społecznych podczas innego wcześniej zaplanowanego wydarzenia, jakim jest WOŚP. Celem tego zgłoszenia jest prowokacja i wywołanie niepokojów, co może doprowadzić do zagrożenia zdrowia i życia Państwa oraz uczestników imprezy. Nie może zatem odbyć się w tym samym miejscu i czasie (…) Zorganizowanie zgromadzeń podczas wydarzenia WOŚP, Prezydent Miasta odbiera jako celowe działanie zmierzające do zakłócenia tego przedsięwzięcia.
Prezentowane przez Państwa poglądy w formie plakatów i słów mogą negatywnie oddziaływać na dzieci i młodzież, Które będą obecne podczas imprezy WOŚP. Ponadto może to rodzić sprzeciw uczestników imprezy, której celem jest bezpieczeństwo i zdrowie dzieci.
Wobec powyższego Prezydent Miasta Rzeszowa w trosce o Państwa bezpieczeństwo i uczestników imprezy miejskiej nie wyraża zgody na odbycie tych zgromadzeń na rzeszowskim Rynku i zwraca się z prośbą o zmianę miejsca zgłoszonych pikiet w innej części miasta.”
Jako, że żaden włodarz nie ma mocy prawnej, by zakazać legalnie zgłoszonego zgromadzenia publicznego w trybie uproszczonym, zarejestrowaliśmy drugie, w tych samych godzinach w niedalekim oddaleniu od rynku. Pomimo zapewnień w piśmie, iż możemy zorganizować wydarzenie w innej części miasta, organizator drugiego zgromadzenia dostał w odpowiedzi takie samo pismo.
Prowokacyjne czy konserwatywne?
Jeszcze na godzinę przed pikietą zadzwonił do mnie Inspektor rzeszowskiej policji, który próbował przeprowadzić „wywiad środowiskowy”.
„Pani Marto, a Wy będziecie mieli te plakaty z płodami? Bo ja Was mam zabezpieczać”
„Panie Inspektorze, ja nie wiem co będę miała.”
„Aha, bo wie Pani, miasto się nie zgadza”
„Ja też na wiele rzeczy się nie zgadzam, ale nie daje mi to mocy, by zniknęły z powierzchni ziemi”.
„No dobrze. Bo my nie chcemy problemów”
„My tym bardziej, Panie Inspektorze! Do zobaczenia!”.
Po przybyciu na Rynek, położyliśmy nasze dwa (złożone!) banery na ziemi. Momentalnie dwóch urzędników (Agnieszka Rzeszutko i Andrzej Matias) dziarskimi krokiem podbiegło do nas. Pan zaczął mnie filmować, Pani Agnieszka próbowała coś mówić, więc poprosiłam Państwa by nieco się ode mnie oddalili, gdyż chciałam rozłożyć sprzęt do filmowania. Grzecznie daliśmy Państwu znać, iż filmujemy całą interakcję w transmisji online.
Pani Agnieszka poczęła zasypywać mnie informacjami, iż Prezydent nie wyraża zgody na nasze „bycie” tutaj. „Pani Agnieszko, czy pani chce rozwiązać pikietę, która się jeszcze nie zawiązała?” „Pan Prezydent na to nie pozwala!”. Inspektor próbował rozmawiać z urzędnikami prosząc, by się jakoś z nami „dogadali”. Państwo podnosili argumenty, że mamy ze sobą prowokacyjne i konserwatywne (Pan Andrzej sam się pogubił, czy konserwatywne czy kontrowersyjne) treści. Zaprosiłam Panią by podeszła do banera (rozmyślnie rozwinęliśmy tylko jeden, „Czego rząd Tuska chce uczyć nasze dzieci”) i poprosiłam o wskazanie, co tam jest kontrowersyjnego lub nieprawdziwego. Pani dostrzegła drugi baner i założyła:
„Tam jest drugi! Taki szokujący!”
„Jak Pani może wiedzieć co tam jest, skoro jest złożony? Rozumiem, że Państwo przyszli tutaj z góry powziętym zamiarem rozwiązania naszego zgromadzenia?”
„Pan Prezydent nie wyraził zgody! Wy prowokujecie!”.
Rzeszów – miasto prezydenta?
Szkoda już było czasu na rozmowy. Z jednym banerem i adekwatną głosówką z głośnika rozpoczęliśmy pikietę. Urzędnicy nerwowo krążyli wokół nas, przyciskając telefony do uszu. Przechodnie a to splunęli na nas, a to próbowali wyłączyć głośnik, krzyczeli, przeklinali – to nas tylko utwierdziło w przekonaniu, że znaleźliśmy się we właściwym miejscu o właściwej porze. Nie jest sztuką iść w środowisko, które nam sprzyja i ma takie same poglądy. Cały asumpt tkwi w tym, by iść głosić prawdę wśród skażonych kłamstwem i ślepotą duchową.
„Pierwsze ustne ostrzeżenie na temat rozwiązania pikiety!”
„Podstawę prawną proszę”
„Pan Prezydent na to się nie zgadza”.
I to był moment, kiedy wyciągnęliśmy drugi baner „prawo życia, prawo wyboru”. Nie mieliśmy już nic do stracenia, a mogliśmy ocalić choćby jedną duszę. Po kilku minutach usłyszałam drugie ostrzeżenie, z taką samą podstawą prawną (Rzeszów – Miasto prywatne). Po trzecim i rozwiązaniu naszej pikiety (urząd ma 72 godziny na odniesienie się na piśmie, dlaczego), zwołana została spontaniczna wobec niezgody na bezprawne rozwiązanie legalnie zgłoszonej pikiety. Tutaj już urzędnicy byli zaskoczeni.
Jakiś mężczyzna z tłumu zaatakował mnie i próbował wyrwać z rąk baner „Ściągaj to! Mówię Ci, ściągaj to!” Policja biernie stała nie ingerując, dopiero po mojej stanowczej reakcji mężczyzna został odciągnięty. Po kilkudziesięciu minutach szwadron policji otoczył nas z każdej strony i zarządził legitymowanie każdego uczestnika „Było zgłoszenie”. Policjanci między sobą zaczęli rozmawiać, że chcą nam zabezpieczyć materiały do wyjaśnienia sprawy.
Druga pikieta – jakże ważna!
W całym tym (niepotrzebnym) tyglu udało nam się szybciutko spakować i przenieść na miejsce drugiej lokalizacji. Tam już czekała bohaterska para z urzędu. Nie spieszyliśmy się z rozpoczęciem pikiety. Po zainicjowaniu wydarzenia znów została rozwiązana. Nadmienię, że przez cały czas byliśmy fotografowani przez dwóch fotografów policyjnych. Po położeniu banerów na chodniku, wiedzieliśmy, że zwołanie spontanicznej pikiety powtórzy wcześniejszy proceder. Naprzeciw nas stało już pięciu policjantów, gotowych do działanie. Dlatego staliśmy w grupce z banerami, które rozciągnięte były na chodniku; świetnie widoczne dla każdego, kto koło nas przechodził. Taka pikieta bez pikiety.
Wraz z Zuzą nakleiłyśmy na siebie dużą ilość zdjęć z ofiarami aborcji – niech prawda czyni swoją powinność. Tutaj też krzyczeli, pluli, wyzywali. Ale zdarzyły się też wspierające nas reakcje. Pewna Pani, przeczytawszy baner o seksualizacji dzieci, poprosiła o materiały z zamiarem przekazania ich dyrekcji szkoły syna. Podziękowała nam i odeszła z plikiem broszur.
Pod koniec podeszły dwie Panie – jedna z delikatną pretensją na to, co pokazujemy, druga ją nagrywała telefonem. Rozpoczęłyśmy rozmowę. Tutaj wolontariuszy było już więcej.
„Proszę Państwa! Mam prawo stanowić o sobie samej! Moja macica! Moje ciało!” „Ależ oczywiście, tutaj zgadzam się z Panią w całej rozciągłości! Ale czy Pani ma dwa DNA? Dwie głowy? Cztery ręce?”
„No nie, ale o co…?”
„Jak jest Pani w ciąży rozwija się w Pani ciele autonomiczny organizm – dziecko. Dlaczego chce Pani decydować o życiu i śmierci tego małego człowieka?”
Rozmowa przebiegała w atmosferze wzajemnego szacunku i wysłuchiwania argumentów stron.
Po wyczerpaniu tematu odrębności organizmu rozwijającego się w łonie człowieka, Pani podniosła inną kwestię:
„No ale jakby ktoś mnie zgwałcił nie chciałabym tego dziecka! Zbyt dużo bólu gdybym na nie patrzyła! Tutaj potrzebna jest aborcja”
„Czemu jest winne to dziecko? Dlaczego ma ponosić najwyższą możliwą karę za grzechy swoich rodziców? Można oddać do adopcji. A co do karania dziecka śmiercią – dlaczego nie skupimy się na użyciu wszelkich środków prawnych, by ukarać gwałciciela? Dlaczego kobieta ma sobie dodać do traumy powstałej na skutek gwałtu, jeszcze większą – zabicie własnego dziecka?”
Pani słuchała z wielkim zainteresowaniem. Opowiedzieliśmy jej, że prócz szerzenia wiedzy, czym jest aborcja, zajmujemy się również pomocą ciężarnym kobietom będącym w kryzysie. Nieśmiało zaproponowałam ulotkę. Pani z wielką wdzięcznością wzięła, mówiąc „Mam komu ją dać”. Zapytała, gdzie nas można spotkać i odeszła, żegnając się z nami „Wiecie Państwo, ja też się dzisiaj czegoś nowego nauczyłam…”.
Transmisja z wydarzenia pod linkami:
https://fb.watch/xonIe3uj8u/
https://fb.watch/xonIZJ87YR/