Nowacka zastanawia się nad ograniczaniem praw rodzicom. Czy będzie trzeba tłumaczyć się z nieobecności dziecka w szkole?

Do tej pory sprawa była jasna: na sukcesach szkolnych zależy zarówno rodzicom i dziecku, jak i nauczycielom. Nauczyciel ma przekazywać wiedzę szkolną i wspierać w środowisku szkolnym. Dziecko powinno uczyć się, by na swoją skalę osiągnąć sukces. I w końcu najważniejsze: rodzic powinien być odpowiedzialny za dobrostan dziecka i wspierać w nauce.

Co to oznacza? Bardzo wiele. To rodzic jest najbliższą osobą dla dziecka. Wie, kiedy jego pociecha musi opuścić szkolne zajęcia, by pójść do lekarza, spokojnie przejść chorobę, a nawet czasem po prostu odpocząć, szczególnie gdy jest bardzo wrażliwa. Szkoła jest środowiskiem głośnym, w którym nie każdy odnajduje się idealnie i rodzic ma prawo podejmować decyzję w kwestii obecności. Szczególnie że próg klasyfikacji jest ściśle określony.

Tymczasem Barbara Nowacka ogłasza z wielkim hukiem, że „Ministerstwo Edukacji pochyli się nad problemem nieobecności na zajęciach szkolnych„. Swoją próbę wprowadzenia zamordyzmu uzasadnia rzekomą nierównością – jedni pracują na lekcji, inni nie, a i tak przechodzą z klasy do klasy. „Zwolnienia odbywają się na zasadzie, że rodzic napisze, że zwalnia dziecko na tydzień i dziecko nie chodzi do szkoły” – wyjaśnia z trwogą Nowacka.

To rzeczywiście straszne. Rodzic zwolnił dziecko, a ono nie przyszło na zajęcia. Nie trzeba było zwolnienia lekarskiego i niepotrzebnego nieraz ciągania po przychodniach, zajmowania miejsc w kolejce i zarażania się od siebie nawzajem. Przypomnijmy jeszcze, że we wspaniałym świecie obecnej polityki zdrowotnej inwestuje się w in vitro, nie w opiekę zdrowotną, więc w miesiącu zimowym dziecko po prostu do lekarza się nie dostanie.

Podobne rozwiązania istnieją już niestety za granicą i są szeroko komentowane. Na jednym z for odzywała się jakiś czas temu kobieta, która przyjechała z córką z Londynu do Polski, by tu iść z nią do ortodonty. Dostała w tym czasie pełen oburzenia telefon ze szkoły, że dziecko ma natychmiast wrócić na zajęcia i takie sprawy ma załatwiać tak, by nie opuszczać lekcji. Słychać również o dzieciach, które chore po prostu muszą iść do szkoły. To są koszmarne doniesienia. Matka ma po prostu prawo zdecydować, że jakaś ważniejsza sprawa uniemożliwia pójście do szkoły.

Oczywiście Nowacka zaznacza, że nie ma w planie całkowicie zakazywać uznawania zwolnień rodzicielskich. „Trzeba przyjrzeć się, dlaczego to jest 51 proc., w jaki sposób to kształtować, czy zwolnienie na dwa tygodnie napisane odręcznie przez rodzica jest zwolnieniem właściwym.” – tłumaczy nieudolnie chęć wprowadzania zamordyzmu w polskiej szkole.

Odrywanie rodzica od dziecka jest domeną lewicy oraz środowisk postkomunistycznych i to wiadomo nie od dziś. Zastanawia jednak fakt takiego „przyglądania się resortu” w chwili, gdy do polskich szkół ma wejść seksedukacja na wzór niemiecki, według standardów WHO. Wielu rodziców zastanawia się, jak zbojkotować i obejść przedmiot zwany mylnie „edukacją zdrowotną”, by nie skrzywdzić własnych dzieci. Przypadek? Trudno uwierzyć.

Źródło: https://www.polsatnews.pl/…

Więcej interesujących treści

Wesprzyj naszą działalność:

. PLN