Urodziłabym moje dziecko – świadectwo naszej nastoletniej wolontariuszki

Lewicowi aktywiści często używają argumentu, że przeciwko aborcji walczą nie znające swojego ciała stare, brzydkie i nudne kobiety po menopauzie. Lub zakonnice. Krótko mówiąc takie, których temat nie może dotyczyć. Ale nie jest to prawda. Z fundacją i wieloma innymi podobnymi organizacjami współpracuje dużo młodych kobiet.

Ja dołączyłam dwa lata temu, mając niecałe 16 lat, czyli rozpoczynając swój wiek reprodukcyjny (w Polsce za kobietę w wieku reprodukcyjnym uważa się taką w przedziale między 15, a 49 lat). Można powiedzieć, że sobie gadam, a gdybym zaszła w ciążę, to od razu leciałabym do kliniki. Do zeszłego roku miałam obawy, że faktycznie bym tak zrobiła w takiej sytuacji. Ale stało się coś, co rozwiało moje wątpliwości: jesienią zdarzył mi się niezabezpieczony stosunek z moim partnerem. Chociaż, rzecz jasna, nie popieram seksu przedmałżeńskiego i żałuję tego co się stało, był to dobry sprawdzian dla moich wartości.

Planowałam, że o wyjściu za mąż mogę myśleć po maturze lub w ostateczności niedługo przed nią, a w tamtym momencie jeszcze skupić się na pracy i nauce. Ale tego dnia się zapędziliśmy. Miałam dni płodne. Stres był niesamowity. Myślałam o tym, jak wygospodarować z oszczędności środki na dziecko i kto z rodziny miałby łóżeczko czy ubranka po swoich dzieciach. Z tyłu głowy przez kilka pierwszych dni była myśl o tabletce „dzień po” (tak, wiem, była dostępna na receptę, ale zawsze można poprosić pełnoletnią koleżankę o udanie się do ginekologa w tym celu), a potem o aborcji. Ale wiedziałam, że chociaż są takie możliwości, nie mogę tego zrobić, a nawet pigułka przyjęta późno (po zapłodnieniu) może powodować niezagnieżdżenie się zarodka w macicy. Stwierdziłam, że z ewentualną ciążą będę musiała się oswoić i jak najlepiej przygotować się do narodzin dziecka.

Przyzwyczaiłam się do myśli o tym, że na studniówce nie napiję się szampana, a do matury pójdę w 6-7 miesiącu ciąży. Nigdy nie cieszyłam się tak bardzo, kiedy dostałam okres. A dziś po tych kilku miesiącach cieszę się, że nie starałam się o pigułkę dzień po ani nie planowałam aborcji wiedząc, że są takie „rozwiązania”. Nie wiem, jak bym żyła, gdyby chociaż przez sekundę przeszła mi przez głowę inna myśl.

Przeraża mnie to, że większość kobiet, którym „pomagają” organizacje aborcyjne mieści się w przedziale 16-20 lat. To równie dobrze mogłyby być moje koleżanki, które nierzadko popierają aborcję. To straszne, kiedy jedna osiemnastolatka wspomina o tym, jak niedawno żartowała, że jest w ciąży, a druga mówi, że zaczynała jej już szukać tabletek (autentycznie uznając to za przejaw troski o przyjaciółkę).

Wolontariuszka

Więcej interesujących treści

Wesprzyj naszą działalność:

. PLN