Po upadku dyktatury Ceauşescu nowe władze Rumunii zrobiły prawie wszystko to, czego dziś domagają się feministki w Polsce. Zalegalizowały aborcję na koszt podatników i zaczęły lansować darmową antykoncepcję. A za edukację seksualną w szkołach wzięły się organizacje proaborcyjne. Efekty tego są do dziś opłakane.
Zanim przejdziemy do czasów podyktatorskich warto wyjaśnić, że za Ceauşescu (od 1966 r. do 1989 r.) aborcja wcale nie była całkowicie zakazana. Dla kobiet w wieku 45 lat (potem 40, 42 i znowu 45), mających czworo dzieci (potem pięcioro), żon partyjnych liderów, oraz tych, które miały partyjne koneksje nie było z nią problemów. Podobnie zakazem nie były objęte przypadki kazirodztwa i gwałtu, nie mówiąc już o ratowaniu życia matki. Larisa Iftime z organizacji obrońców życia Provita Media wyjaśnia, że było tak również w sytuacji, gdy jedno z rodziców cierpiało na chorobę dziedziczną, skutkującą potencjalnym poważnym zniekształceniem płodu lub gdy kobieta cierpiała z powodu fizycznego, psychicznego lub innego typu upośledzenia. Tak sformułowany „zakaz”, zresztą silnie zakorzeniony eugenicznie, nie mógł mieć dużego wpływu na zmianę percepcji aborcji jako czynu złego. A pojawił się on w momencie, kiedy Rumunia była już od dawna nasączona aborcyjną mentalnością. Od dawna przecież miała jedno z najbardziej liberalnych praw na świecie, z którego bardzo szeroko korzystała. Nie ma się więc co dziwić, że w Rumunii nawet podczas dyktatury Ceauşescu, aborcji było dużo. Warto również dodać, że Ceauşescu poczęte dzieci traktował przedmiotowo, a więc brał wzór od feministek. Członkowie komunistycznej młodzieżówki robiły w 1986 r. podobne do feministycznych sondaże, pytając respondentów m.in.: „Jak często masz stosunki seksualne?”
Planowanie rumuńskiej rodziny za amerykańskie pieniądze
Zaraz po obaleniu komunistycznego dyktatora przy udziale ludzi młodych, którzy paradoksalnie zdążyli się urodzić dzięki ograniczonej aborcji, postkomuniści zalegalizowali ją bez ograniczeń do 14 tygodnia. W tym samym czasie Rumunię najechały organizacje aborcyjne z USA, aby sprytnie wykorzystać panującą tam aborcyjną mentalność. W „The Contraceptive Pushers Come to Romania” (2004) czytamy, że w 1992 r., dokładnie w tym samym czasie, kiedy pojawiła się polska Federacja na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny, w Rumunii powstała filia International Planned Parenthood Federation: Societatea de Educaţie Contraceptivă şi Sexuală (SECS). 70% jej budżetu pochodziło z USAID, amerykańskiej rządowej organizacji pomocowej. Jak podaje „New York Times” w tekście „Romania’s Communist Legacy: „Abortion Culture” (1996), USAID finansowała 12 klinik planowania rodziny, które otwarto w 1995 r. Oprócz tego, rumuńską kontrolę urodzeń wsparł 14 mln. dol. pożyczki Bank Światowy oraz USAID 5 mln. dol. Tak było w latach dziewięćdziesiątych. Dzisiaj niewiele się zmieniło. Jak wyjaśnia Iftime, USAID i inne obce organizacje nadal finansują Krajowy Program Antykoncepcji (KPA). W 2006 r. budżet Ministerstwa Zdrowia na antykoncepcję wyniósł 1,8 mln. dol.
Antykoncepcyjna machina
Nie ma się co dziwić, że struktury planowania rodziny z czasem rozrosły się do ogromnych rozmiarów. Lobby aborcyjno-antykoncepcyjne zapewne jednak uważa, że nie każda wioska została dostatecznie zalana antykoncepcją. Jak tłumaczy Iftime, w Rumunii jest obecnie ponad 230 biur planowania rodzinnego funkcjonujących w obrębie klinik i szpitali publicznych oraz 11 centrów zdrowia reprodukcyjnego, które służą do dystrybucji antykoncepcji. Środki antykoncepcyjne są również dostępne w prywatnych klinikach. Co więcej, lekarze są specjalnie opłacani za ich rozpowszechnianie wśród wyznaczonych grup docelowych np. kobiet ze wsi, studentów, biednych czy bezrobotnych. Darmowa antykoncepcja zagwarantowana jest kobietom, które niedawno dokonały aborcji, studentom, kobietom bezrobotnym, biednym, zajmujących się domem w ramach KPA. Pigułki antykoncepcyjne i prezerwatywy rozdawane są również w szkołach od ósmej klasy w ramach różnych kampanii, np. na otwarcie roku szkolnego czy podczas Międzynarodowego Dnia Antykoncepcji. Jednak młodzież może ją otrzymać i tak w ramach KPA w jednej z 240 państwowych klinik. Obecnie edukacja seksualna jest przedmiotem nieobowiązkowym, jednak z powodu obecności wielu zagranicznych organizacji lobby aborcyjno-antykoncepcyjnego, istnieje duża presja, aby objąć nim przymusowo wszystkie dzieci wbrew woli wielu rodziców.
Aborcyjny rekord utrzymany
Lansowanie antykoncepcji wśród młodzieży, która łatwo poddaje się presji i wpływom otoczenia, nie może mieć innego efektu, jak zwiększenie zainteresowania seksem od strony praktycznej. Rumuński Krajowy Instytut Statystyczny (KIS) podał, że w 2009 r. liczba aborcji w kategorii wiekowej 15-19 lat wyniosła prawie 12 tys. Jak wyjaśnia Dr Christa Todea-Gross z Pro-Vita w Cluj, w 2001 r. aborcji żądały 16- i 17-letnie dziewczęta, a w 2003 nawet 15- i 14-letnie. Można się zastanawiać, czy antykoncepcja nie jest celowo reklamowana wśród młodzieży przez wiadome lobby, aby zwiększyć prawdopodobieństwo ciąż wśród nastolatek. Takie przypadki, nagłaśniane często jako wynik rzekomego gwałtu, mogą przecież posłużyć do zwalczania wszelkich ograniczeń aborcji. Władze Rumunii ustaliły je na 12. tygodni ciąży, jednak w 2008 r. w przypadku 11-latki twierdzącej, że została zgwałcona, zezwoliły na aborcję po 20 tygodniu.
Według rumuńskiego Ministerstwa Zdrowia w 2010 r. było ponad 101 tys. aborcji w sektorze publicznym. Aborcja jest opłacana z pieniędzy podatników dla pewnych grup kobiet m.in.: biednych, studentek, o niskich dochodach z rejonów rolniczych, albo tych, które mają ponad czworo dzieci. Jak wyjaśnia Iftine, kobiety płacą równowartość dodatkowych 5 dol. lekarzowi, aby otrzymać lepszą opiekę. Oprócz tego aborcja jest dostępna w sektorze prywatnym, również w klinikach prowadzonych przez organizacje pozarządowe (Marie Stopes), gdzie statystyki są trudne do uchwycenia. Według statystyk rumuńskiego Ministerstwa Zdrowia, Rumunia ma obecnie najwyższy wskaźnik aborcji w Europie, na każde 1000 żywych urodzeń przypada ich 480. Rekord ten Rumunia miała również w latach 90. Aborcja ma znaczący wpływ na budżet szpitali i jest jedną z pierwszych operacji, jakiej uczą się lekarze pozostający w szpitalu po odbytym stażu. Można domyślić się, że w takiej sytuacji wyrugowanie aborcyjnej mentalności nie jest łatwe. Liczba kobiet, które zmarły w wyniku aborcji od trzech lat rośnie (w 2010 r. było ich 11). Kraj ten ma również jeden z największych wskaźników umieralności okołoporodowej w Europie, bo 27 na 100 tys. żywych urodzeń. Dla porównania, portal Maternitymortality podaje, że Polska ma ich 6 na 100 tys. Można założyć, że gdyby w Polsce z mniejszą liczbą lekarzy i pielęgniarek (przypadających na 100 tys. mieszkańców) niż w Rumunii zalegalizowano aborcję na żądanie, nie moglibyśmy się już pochwalić najlepszym wynikiem w Europie Wschodniej w tej ważnej kategorii.
Antykoncepcja nie eliminuje aborcji
Z powyższych statystyk widać więc, że subsydiowanie antykoncepcji nie ma znaczącego wpływu na eliminowanie aborcji, a pociąga za sobą skutki niepożądane. Jak powiedział dr Janusz Rudziński na sejmowym wysłuchaniu obywatelskim, niemal wszystkie kobiety, które dokonywały aborcji w jego placówce, stosowały antykoncepcję. Korzystając z dostępnych statystyk trudno bezsprzecznie udowodnić, że liczba aborcji w Rumunii znacząco spada, ponieważ nie ujmują one sektora prywatnego. Co więcej, ewentualny spadek może być podyktowany zmniejszeniem liczby kobiet w wieku reprodukcyjnym, a nie rezygnacją z aborcji. Jak tłumaczy Iftine, według oficjalnych statystyk w 2009 r. w Rumunii było 170 tys. dzieci, których jeden lub oboje rodziców pracowało za granicą. Rumunia się kurczy, ma obecnie tylko trochę ponad 21 mln mieszkańców. Z raportu WHO „Aborcja i antykoncepcja w Rumunii”(2004) wynika, że wiele Rumunek uważa aborcję za mniej skomplikowaną od antykoncepcji i na dłuższą metę taniej, szybciej, choć boleśnie, „rozwiązującą problem”. Gdyby Rumunki miały możliwości zapoznać się z prawdą o aborcji np. dzięki wystawom przedstawiającym ją na zdjęciach, które miały znaczący wpływ na przewagę postawy pro-life w Polsce, zapewne zmieniłyby zdanie.
Według Iftine, komunizm i dyktatura Ceauşescu zniszczyła zdrowe pojęcie rodziny, łącznie z poglądem na aborcję. Po 1989 r., z powodu zalewu antykoncepcji i aborcji, w wypaczonych komunizmem umysłach ludzi zakorzenił się nowy styl życia, w którym nie ma już właściwego miejsca dla dzieci. Fakt, że komunizm zniszczył wizję fundamentalnych spraw związanych z człowiekiem ilustrują statystyki aborcyjne w byłych krajach komunistycznych, gdzie wszędzie, z wyjątkiem Polski, jest wysoki wskaźnik aborcji. Z kolei w raporcie WHO czytamy, że od 1989 r. była ona używana często zamiast antykoncepcji „z powodu nowego liberalnego prawa, szerokiej akceptowalności, łatwego dostępu i niskiej ceny”. Inaczej mówiąc z powodu warunków, jakich domagają się obecnie feministki w Polsce. Obyśmy ich nigdy nie zaznali.