Okazuje się jednak, że nie tylko agresor nie chce nazywać prawdy po imieniu. Według doniesień, do takiej cenzury mogła posunąć się nawet Organizacja Narodów Zjednoczonych, która miała wysłać swoim pracownikom maile, by dbali o bezstronność i unikali takich słów jak „wojna” i „inwazja” w kontekście Ukrainy.
Rosjanie nie chcą nazywać wojny po imieniu, ale nie tylko oni! „Prawa kobiet”, „wybór”, „prawo wyboru”, „przerwanie ciąży”, „sztuczne poronienie”, a nawet „pomoc kobietom” – to tylko niektóre z haseł, jakie używa się, by nie nazwać aborcji morderstwem. Ich zwolennikami jest nawet część Polaków! Tych, których oburza ostrzelanie szpitala położniczego w Mariupolu. Hipokryzja?
Do czego prowadzi takie nazewnictwo? Oburzamy się na rosyjską propagandę – w Polsce jednak już zwęszyli interes aborcyjni przestępcy, którzy swoją ofertę coraz mocniej kierują do Ukrainek. „Jeśli potrzebujesz aborcji i przebywasz teraz w Polsce to możesz do nas pisać.” – pisze killing team, tłumacząc swoje ogłoszenie na ukraiński. Ich zwolenników propaganda aborcyjna nie oburza, jednocześnie ta rosyjska często (choć nie zawsze) już tak.
Denazyfikacja, przerwanie ciąży, prawo wyboru, konflikt, operacja specjalna – te wszystkie słowa oznaczają de facto prawo do mordowania ludzi. Pigułkami, bombami, narzędziem chirurgicznym – efektem jest zawsze zabity człowiek.